29 marca, 2024
31 stycznia, 2023

Pornografia i niebezpieczne „challenge”? To nie wszystko, co Twoje dziecko robi na smartfonie

(fot. pixabay.com/ zdjęcie ilustracyjne)

Wszyscy rodzice chcieliby myśleć, że smartfon w ręku dziecka to pożyteczny gadżet, a kiedy zabiera go do szkoły to po to, aby w wolnym czasie programować albo w najgorszym wypadku oglądać filmiki o tym, czym się różnią oddziaływania statyczne od dynamicznych, bo zapomniało w domu powtórzyć fizykę do klasówki. Ale to, co młody człowiek może znaleźć dzięki temu małemu urządzeniu, które daje mu nieograniczony (najczęściej) dostęp do internetu, przeraziłoby zapewne każdego rodzica. Więc co tak naprawdę dzieci robią w szkole ze swoimi smartfonami?

Rodzice dzieci i nastolatków najczęściej sądzą, że ich pociechy korzystają ze smartfonów mądrze. Przecież muszą je mieć, dla bezpieczeństwa. A fakt, że przy okazji dając dziecku do ręki smartfon, dajemy mu także dostęp do całej niezwykle kuszącej przestrzeni internetu, to łatwy do pominięcia drobiazg. Przecież nasze dziecko na pewno jest mądrzejsze i nie ogląda tych niewłaściwych rzeczy, używając internetu co najwyżej do nauki.

Ten idylliczny obrazek burzą badania. Wynika z nich na przykład, że nastolatki oglądają tzw. patostreamy częściej, niż przypuszczają ich rodzice (nastolatki – 27,1% vs. rodzice – 12,2%). Również wiedza rodziców o doświadczeniach ich dzieci o kontaktach z pornografią w internecie jest bardzo ograniczona. Tylko co dziesiąty rodzic (9%) deklaruje, że jego dziecko widziało takie treści w internecie, ale dwóch na trzech rodziców jest przekonanych, że nie (64,5%). Tymczasem do oglądania internetowej pornografii przyznaje się średnio co czwarty nastolatek.

Ale pornografia, zagrażające życiu challenge czy patostreamy to niejedyne szkodliwe aktywności, które podejmuje w internecie wielu nastolatków. Więc co tak naprawdę robi Twoje dziecko w szkole ze swoim smartfonem?

Dowiaduje się, że nauczyciele i rodzice to boomerzy

To, co dawniej określało się mianem „wapniaka” czy po prostu „starego”, dziś funkcjonuje jako „boomer”. Kim więc jest boomer? Osobą ze starszego pokolenia, która nie dość, że przynudza i prawi kazania o tym, że „nauka to potęgi klucz”, to jeszcze nie rozumie dzisiejszych nastolatków i zupełnie nie orientuje się w świecie.

Czyli my, młodzi, wiemy najlepiej i zawojujemy świat. Ale czym tu się martwić, czy tak nie było zawsze?

Było. Ale kiedyś to myślenie przynależało tylko nastolatkom i nie było popierane przez „fajnych” dorosłych, którzy są najpopularniejsi na TikToku.

@leslaw.dzik CZY KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ❓#rodzice #dziadek #humor #rodzina ♬ Sneaky Snitch – Kevin MacLeod

Przykładem jest np. Lesław Dzik, który na tym medium ma ponad 450 tysięcy obserwujących, z czego większość stanowią zapewne młode osoby, bo to właśnie do nich skierowane są promowane przez niego treści. A jakie to treści?

Wiecie, że w Finlandii dzieci zwracają się do nauczycieli po imieniu? Tymczasem w dziadowskiej Polsce: w liceum mieliśmy panią z angola, która miała takie ego, że kazała nam do siebie mówić „pani profesor”. Bo cytuję: „pracuję w tym zawodzie tyle lat, że mi się ten tytuł należy”. Jakaś baba, która miernie uczyła angielskiego, miała zwykły tytuł magistra, kazała na siebie mówić „pani profesor”. Czaicie to?! W Finlandii do nauczyciela, który jest tam jednym z najlepiej opłacanych i prestiżowych zawodów, można mówić po imieniu. W Polsce ku**a do miernego belfra musisz mówić „pani profesor”!

Krytyka systemu edukacji w Polsce jest oczywiście w wielu momentach uprawniona i słuszna. Ale niekoniecznie wtedy, gdy zabierają się za nią dzieci, którym idol z TikToka powiedział, że to, czego się uczą, nigdy im się nie przyda, nauczyciele to boomerzy i można ich nie szanować, nie słuchać i generalnie, mówiąc kolokwialnie, olewać, a do tego fakt, że trzeba się uczyć, to przemoc psychiczna.

Naprawdę ideałem wychowawczym będzie od teraz roszczeniowy młodzieniec z monstrualnym ego, przekonany, że jakakolwiek niedogodność (na czele z nauką) to ucisk i dyskryminacja?

Flirtuje z całym internetem w czasie lekcji religii

Oprócz wątpliwej jakości wychowawców i idoli platforma TikTok przynosi ze sobą także inny młodzieżowy trend: livestreamy, czyli nadawane na żywo relacje z tego, co robią użytkownicy. Choć może dziwić, że kogoś w ogóle interesuje fakt, że ktoś inny ma akurat przerwę obiadową albo lekcję matematyki, to jednak takie filmiki zyskują niekiedy całkiem pokaźną widownię. A dodatkowo okraszone niewybrednymi komentarzami czy nutką szyderstwa z nauczycieli albo nielubianych kolegów, mogą okazać się hitem, który przyciągnie na profil pokaźną rzeszę nowych obserwujących. Sami autorzy i autorki livestreamów otrzymują także motywującą gratyfikację: pozytywne reakcje, komentarze, a nawet tak zwane gifty, które można wymienić na prawdziwe pieniądze.

Ale co pokazywać na livestreamie, kiedy ma się 14 czy 15 lat i większość dnia spędza się w szkole?

No właśnie – szkołę.

Ostatnio szczególną popularnością cieszą się relacje nastolatek, które za pomocą swoich telefonów w czasie lekcji rozmawiają i… flirtują ze swoimi odbiorcami. Szeptem prześmiewczo komentują to, co mówi nauczyciel, robią do telefonu prowokujące miny i z pewnością ostatnią rzeczą, na której skupiają swoją uwagę, jest temat lekcji. Im dalej się posuną, im bardziej niewybredne wypowiedzi wtrącą w to, co w tle mówi nauczyciel, tym większą gratyfikację mają szansę otrzymać od widzów. Nie dość więc, że można zyskać internetową popularność, chwaląc się chamstwem i brakiem ogłady, to jeszcze można na tym zarobić. Same korzyści!

Rodzice, ta „zabawka” niszczy ciało i umysł dziecka!

Buduje obraz idealnego ciała na Insta

Dorastanie to czas, kiedy ciało ulega ogromnym zmianom, które czasami trudno zrozumieć i zaakceptować. Kompleksy to raczej norma niż wyjątek wśród nastoletnich dziewcząt (a także chłopców, choć może w mniejszym stopniu). Ale dziś dodatkowo można je „dokarmić”, wchodząc na takie serwisy jak np. Instagram (korzystanie z niego deklaruje ponad 68% nastolatków).

Badania wskazują, że spośród mediów społecznościowych służących do udostępniania obrazów to właśnie Instagram jest najbardziej szkodliwy, a jego zły wpływ koncentruje się głównie na nastoletnich dziewczętach. Nic w tym zresztą dziwnego, bo to właśnie osoby poniżej 22 roku życia stanowią aż 40% jego użytkowników.

I choć w ostatnich latach na popularności zyskują profile promujące tzw. ciałopozytywność (która swoją drogą nie jest bynajmniej do końca pozytywna) czy pokazujące naturalne piękno kobiet, to jednak wciąż Instagram dostarcza nastolatkom ogromu zdjęć gwiazd, które są idealnie… wyretuszowane. Ukazują idealne ciała, wymodelowane sylwetki, twarze bez śladów trądziku i zawsze lśniące włosy i przy okazji twierdzą, że to codzienny wygląd przedstawionej osoby.

Wall Street Journal, powołując się na wspomniane już badania, wskazuje, że 32 proc. nastolatek twierdzi, że kiedy czują się źle ze swoim ciałem, Instagram pogarsza ich samopoczucie.

I bynajmniej nie jest przesadą twierdzenie, że właśnie tego rodzaju aktywności, jak przeglądanie godzinami zdjęć idealnych ciał, idealnych podróży i ogólnie idealnych żyć swoich internetowych idoli można w dużej mierze obwinić za wzrastającą lawinowo liczbę nastoletnich pacjentów poradni psychologicznych czy wręcz młodych samobójców. Eksperci alarmują bowiem, że wśród nastolatków, którzy mieli myśli samobójcze, u 13 proc. użytkowników brytyjskich i 6 proc. użytkowników amerykańskich chęć odebrania sobie życia wzięła swój początek z Instagrama.

Uczy się o swoich „prawach”… ale niekoniecznie o obowiązkach

Dobrze, żeby dzieci miały w życiu jakieś autorytety. A jeszcze lepiej, jeśli tymi autorytetami zostają dla młodych osoby wykształcone, ze znaczącymi życiowymi osiągnięciami i mogące pochwalić się rozległą wiedzą w jakimś temacie. W każdym razie lepsze to, niż jakaś celebrytka, której największym osiągnięciem jest to, że umie zapozować do zdjęcia, prawda?

A prawnik? Tak, to całkiem niezły autorytet dla młodego człowieka. Jest w końcu wykształcony i to w jednym z najbardziej cenionych i prestiżowych kierunków, a do tego strzeże moralności społecznej.

Może więc powinniśmy jako rodzice czy wychowawcy cieszyć się, że autorytetem dla szerokiego grona młodych ludzi jest dziś właśnie prawnik, a konkretnie twórca popularnego na TikToku profilu Prawo Marcina. To tam młody prawnik Marcin Kruszewski promuje treści związane głównie z prawami ucznia.

@prawomarcina @Duzychlopiec – Miloszfluckiger #prawomarcina #prawo #prawnik #boomer ♬ Mozart ‘s a Little Night Music – Classical Music

Bo o tychże prawach rzekomo nikt dziś uczniom nie mówi. Są oni masowo dyskryminowani w szkołach, a nauczyciele stosują wobec nich przemoc, zadając prace domowe, zmuszając do czytania lektur albo… zabraniając korzystania z telefonu w czasie lekcji.

O tym nie omieszka jednak poinformować młodych ludzi właśnie prawnik Marcin. Gdyby jakiemuś uczniowi za mało jeszcze było wiedzy o tym, że szkoła to przeżytek, a matematyka nigdy się mu w życiu nie przyda – Marcin śpieszy z pomocą.

Nauczyciel w żadnym przypadku nie ma prawa zabrać Twojego telefonu. Własność można ograniczyć tylko w drodze ustawy, a żadna ustawa nie daje takiego uprawnienia nauczycielowi.

Czy to prawda? Tak. Obowiązujące w szkole zasady regulują jednak także chociażby statuty szkolne, w których może się znaleźć zapis o zakazie używania telefonów na lekcjach.

Inny przykład?

3 rzeczy, o których nie powie Ci nauczyciel przed nowym semestrem. Nawet z jedynką na semestr możesz zdać do następnej klasy. (…) Nauczyciel nie ma prawa nie klasyfikować Cię, nawet jeśli masz frekwencję poniżej 50%. (…) Niezależnie, jakie masz zachowanie na semestr czy koniec roku, nie możesz nie zdać do następnej klasy.

Prawnik Marcin wprost twierdzi, że w tych sprawach nauczyciele oszukują uczniów. To dość zastanawiające, biorąc pod uwagę, że za czasów, kiedy ja sama chodziłam do szkoły, były to oczywiste rzeczy i każdy średnio rozgarnięty uczeń wiedział o tym, że ma takie prawa. Teraz jednak na szerzeniu tej „wiedzy” można zdobyć popularność.

I choć oczywiście uczniowie powinni znać swoje prawa (i znają, bo powinni być o nich informowani z początkiem roku w każdej szkole), to już utwierdzanie ich w przeświadczeniu, że te ich prawa to jedyne, co się w szkole liczy, a nauczyciele nie mogą zrobić właściwie nic, żeby skłonić ich do nauki czy odpowiedniego zachowania, to jednak nie najlepszy pomysł. Jest to za to prosta recepta na wychowanie całego pokolenia roszczeniowych dorosłych, przekonanych, że najważniejsze są ich prawa, a nie tak przestarzałe wartości jak choćby odpowiedzialność.

Mnie to nie dotyczy…?

Życzeniowe myślenie, że nas, jako rodziców, to nie dotyczy, może być jeszcze bardziej zgubne, niż samo udostępnienie dziecku smartfona. Przed dostępem do takich treści nie chronią standardowe filtry rodzicielskie, a zablokowanie ich w skuteczny sposób wymaga trochę zachodu. Co gorsza badania wyraźnie wskazują, że większość polskich rodziców w ogóle nie zaprząta sobie głowy ustalaniem z dzieckiem jakichkolwiek zasad korzystania z internetu i nie stosuje żadnych filtrów ochronnych.

Tymczasem aż 92% młodych ludzi deklaruje, że najczęściej korzysta z internetu właśnie na smartfonie, co sytuuje to urządzenie na pierwszym miejscu spośród najczęściej wykorzystywanych technologii. Rozsądnym wydaje się więc prawne ograniczenie korzystania z nich przynajmniej w czasie zajęć szkolnych. Dzieci zyskają nie tylko możliwość skupienia się na lekcji i prowadzenia realnych interakcji z rówieśnikami, ale też… nowe prawo ucznia, do którego żaden Tiktoker nie będzie mógł się przyczepić.

Aleksandra Gajek

Bogna Białecka: „Dziecko, które wiele godzin przesiaduje przed ekranem smartfona, może trwale uszkodzić sobie mózg”

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023