26 kwietnia, 2024
19 grudnia, 2022

Malta. Ostatni bastion ochrony życia w Europie. Czy kraj zdoła obronić dzieci nienarodzone przed śmiercią w aborcji?

(fot. unsplash.com, Ryan Franco)

Wydarzenia, które mają obecnie miejsce na Malcie w związku z próbą liberalizacji prawa zakazującego aborcji, mogą wydawać się odległe i mało istotne dla Polski. Jaki w końcu wpływ miałoby mieć maltańskie prawo na to, co w tej kwestii dzieje się u nas? Jednak w warstwie społecznej, pod względem przekazu emocjonalnego i kształtowania postaw, może to być prawdziwa „bomba”, a skutki ewentualnej zmiany przepisów mogą mieć swoje reperkusje wszędzie tam, gdzie prawo do życia jest jeszcze chronione. 

Malta pozostaje ostatnim krajem w Europie, gdzie aborcja jest całkowicie nielegalna, a życie nienarodzonych dzieci otacza się szacunkiem i ochroną. Dokonanie aborcji wiąże się tam z karą dla lekarza. Praktyka wskazuje jednak, że sądy odstępują od wymierzenia kary w przypadkach, gdy śmierć dziecka stanowi niejako następstwo wdrożenia niezbędnego leczenia ratującego życie matki. Jeszcze żaden lekarz nie trafił do więzienia za przeprowadzenie aborcji. 

To wydawałoby się dobrze funkcjonujące prawo może się jednak wkrótce zmienić, bowiem do parlamentu trafił projekt ustawy zmieniającej obowiązujące przepisy chroniące życie. Proponowana nowelizacja zakłada, że lekarze nie będą karani, jeśli ich interwencja medyczna, której celem jest pomoc kobiecie z poważnymi problemami zdrowotnymi, doprowadzi do zakończenia ciąży. 

Chodzi więc tylko o zniesienie kar za ratowanie życia kobiet w sytuacji zagrożenia? Brzmi niegroźnie i zapewne moglibyśmy spać spokojnie, gdyby nie fakt, że identyczny scenariusz znany jest już aż za dobrze z innych krajów. 

Punkt zapalny: sprawa Andrei Prudente 

Obecna sytuacja na Malcie ma swój początek kilka miesięcy temu. W czerwcu tego roku do stołecznego szpitala trafiła kobieta w 16 tygodniu ciąży z objawami wskazującymi na poronienie. Andrea Prudente, amerykańska turystka, która przebywała na wakacjach na Malcie wraz ze swoim partnerem, początkowo skarżyła się na skurcze i krwawienie. Na podstawie tych objawów lekarze stwierdzili, że ciąża jest zagrożona, w związku z czym zalecili kobiecie przyjmowanie leków podtrzymujących ciążę i odpoczynek. 

Jednak już trzy dni później krwotok nasilił się, a także odeszły wody płodowe. Badania wykazały, że łożysko odrywa się, a ciąży nie da się uratować. Jednocześnie jednak serce dziecka wciąż biło, co zdecydowało o tym, że maltańscy lekarze odmówili kobiecie aborcji. 

Andrea Prudente pozostawała pod opieką lekarzy, a jest stan był ciągle monitorowany, aby uchwycić ewentualny moment wystąpienia zakażenia, co stwarza niebezpieczeństwo dla życia. Kobiecie podawano także prewencyjnie antybiotyki. 

Do rzeczywistego zagrożenia jednak nigdy nie doszło, ponieważ ubezpieczyciel amerykanki zdecydował się ewakuować ją na Majorkę. Tam ciążę usunięto.  

Mimo tego że kobieta otrzymała niezbędną pomoc w maltańskim szpitalu, a jej stan nie wymagał interwencji, ponieważ jej życie nie było w niebezpieczeństwie, sytuacja ta została wykorzystana do tego, aby wysunąć żądania poluzowania prawa chroniącego życie dzieci nienarodzonych. 

Przypadek Andrei Prudente nie był co prawda szczególnie dobrym przykładem tego, że antyaborcyjne prawo jest złe, bo w wyniku jego stosowania giną kobiety, ale odpowiednio podkoloryzowany może odegrać przypisaną mu rolę. Dodatkowo ma jeszcze jedną, nieocenioną zaletę: jest przypadkiem wychodzącym swoim zasięgiem poza samą Maltę, ponieważ Prudente jest obywatelką Stanów Zjednoczonych, a to już nadaje sprawie tak pożądany międzynarodowy rozgłos. 

Malta trafiła na nagłówki mediów z całego świata. To tworzy presję, która może nam pomóc wreszcie zmienić prawo. Wygląda na to, że politycy zrozumieli, że prawo musi się zmienić – podkreśliła Lara Dimitrijevic z Fundacji Praw Kobiet. 

Sprawdzona strategia 

Przypadki kobiet, których życie było zagrożone w następstwie poronienia czy komplikacji w czasie ciąży, są regularnie – i niestety skutecznie – wykorzystywane przez proaborcyjnych aktywistów do forsowania liberalizacji przepisów aborcyjnych w kolejnych krajach.  

Jedną z najgłośniejszych (i najlepiej obrazujących to, jak organizacje proaborcyjne prą do celu, aż do jego pełnego osiągnięcia) kampanii tego rodzaju była legalizacja aborcji w Irlandii – kraju, który wcześniej słynął ze swojego przywiązania do katolickiego systemu wartości i całkowitego zakazu zabijania dzieci nienarodzonych. 

Od 1983 roku w Irlandii funkcjonowało prawo, zgodnie z którym matka i nienarodzone dziecko byli równo traktowani pod względem swojego prawa do życia, a aborcja była surowo karana: do 2013 roku za jej dokonanie zarówno lekarzowi, jak i matce groziło dożywocie. Wszystko zmieniło się w następstwie śmierci Savity Halappanvar pod koniec 2012 roku. 

Kobieta była w 17 tygodniu ciąży, gdy trafiła do szpitala w Galway z niepokojącymi objawami. Wkrótce potem kobiecie odeszły wody płodowe, a lekarze stwierdzili, że poronienie jest nieuniknione. Halappanavar chciała, aby abortowano dziecko i w ten sposób zakończono ciążę, jednak lekarze odmówili jej, wyjaśniając, że dopóki dziecko żyje, irlandzkie prawo zakazuje tego rodzaju procedur. Niestety zanim serce dziecka przestało bić, u kobiety rozwinęły się objawy sepsy. 

Ostatecznie dziecko zmarło po trzech dniach od przyjęcia Savity Halappanavar na oddział szpitalny, ale zakażenie u matki było już wówczas tak rozwinięte, że nie kobiety nie udało się uratować. Zmarła 28 października 2012 roku. 

I choć śledztwo w sprawie jej śmierci wykazało, że lekarze nie dopełnili obowiązujących procedur, ignorując poważne objawy świadczące o rozwijającej się sepsie, a nawet nie zlecając koniecznych w tym wypadku badań, co było jawnym błędem w sztuce, to kiedy sprawa dotarła do organizacji proaborcyjnych, te i tak postanowiły wykorzystać nadarzającą się okazję do zmiany prawa. 

Rodzina i przyjaciele zmarłej kobiety skontaktowali się z lokalną organizacją proaborcyjną, Galway Pro-Choice, a ta z kolei przekazała sprawę do mediów. Jej nagłośnienie było dokładnie tym, czego potrzebowali irlandzcy działacze, aby przystąpić do formalnego obalenia obowiązujących dotychczas przepisów zakazujących aborcji.  

Najpierw, w 2013 roku, a więc już rok po śmierci Savity Halappanvar, karę dożywocia za aborcję zmieniono na 14 lat więzienia. Było to pewne złagodzenie, choć aborcja nadal była surowo karana. 

Prawdziwym przełomem było jednak referendum z maja 2018 roku, w którym ponad 66 proc. Irlandczyków opowiedziało się za uchyleniem ósmej poprawki do Konstytucji, która zrównywała prawa matki i dziecka. W oparciu o wyniki referendum prawo zostało znacząco zliberalizowane: obecnie aborcja w Irlandii jest legalna do 12 tygodnia ciąży, a po tym terminie, aż do 24 tygodnia jest możliwa w przypadku stwierdzenia letalnych wad u dziecka i za zgodą dwóch lekarzy.  

I choć wydawałoby się, że to sukces, który powinien zadowolić środowiska proaborcyjne, to jest zupełnie inaczej. Można raczej powiedzieć, że obecny stan rzeczy wywołuje pewne rozczarowanie i frustrację, a także tym większą determinację, aby pociągnąć zmiany jeszcze dalej, aż do całkowitej legalizacji aborcji na życzenie. 

W związku z tegoroczną dziesiątą rocznicą śmierci Savity Halappanavar w Galway zorganizowano upamiętniający ją marsz, w czasie którego postulowano o dalszą liberalizację prawa do aborcji. 

Orla O’Connor, prezes National Women’s Council of Ireland, organizacji walczącej o „prawa kobiet” w Irlandii mówi wprost, że choć spory o to, czy śmierć Savity Halappanavar rzeczywiście była bezpośrednio powiązana z przepisami zakazującymi aborcji, wciąż się toczą, to z pewnością jej postać jest „na zawsze powiązana z kampanią referendalną, referendum i uchyleniem [ósmej poprawki do Konstytucji]”. Jej tragedia wciąż wykorzystywana jest do walki o wprowadzenie aborcji na życzenie, stając się symbolem, który żyje w świadomości społecznej znacznie mocniej, niż jakiekolwiek racjonalne argumenty czy przesłanki. 

Droga do celu 

Choć ostatecznie to, jak w danym państwie realizowana jest ochrona życia (bądź jej brak), zależy oczywiście od kształtu prawa, to jednak droga do jego stworzenia zaczyna się dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej. Pokazują to dobitnie przykłady państw, w których aborcja została całkowicie lub przynajmniej częściowo zalegalizowana.  

Proces ten zaczyna się na poziomie zmiany postaw społecznych: pierwszym sygnałem do rozpoczęcia tej drogi jest stopniowa laicyzacja społeczeństwa. Wówczas uaktywniają się organizacje proaborcyjne, przyjmując narrację dostosowaną do lokalnej specyfiki: prawo zakazujące aborcji zabija kobiety, wzmaga dramat gwałconych kobiet i dziewcząt, zwiększa liczbę kobiet, które umierają w trakcie nielegalnych aborcji. Początkowo przekaz oparty jest o współczucie, troskę o kobiety, które stoją w obliczu dramatu życiowego albo wściekłość w sytuacji śmierci jakiejś kobiety, której życie było zagrożone w wyniku ciąży. Następnie, przy odpowiednio rozmiękczonym społeczeństwie, przychodzi pora na wykorzystanie partykularnego przypadku: najczęściej śmierci kobiety, której odmówiono aborcji albo nastolatki, która zaszła w ciążę w wyniku gwałtu. I choć w tej narracji aż roi się od kłamstw i manipulacji, a niekiedy jest naciągana do granic możliwości, bo akurat potrzebny przypadek nie nadarza się w dokładnie takim kształcie, jakiego potrzebują aborcjoniści, to z reguły w mniejszym lub większym stopniu osiąga ona zamierzony efekt.  

 

Wówczas na bazie społecznych emocji można przejść do formalnej zmiany prawa. Najpierw choćby małego ustępstwa, uchylenia „furtki”. Ten pierwszy krok skutecznie dalej liberalizuje postawy społeczeństwa, zgodnie z wychowawczą funkcją prawa, które daje do zrozumienia, że to co prawnie dozwolone, jest dobre. Tu nie ma już miejsca na ukazywanie aborcji jako „dramatu i trudnej, ale niekiedy koniecznej decyzji”. Należy raczej pokazać kobietom, że aborcja to ich prawo, wolność, nikt nie może decydować o ich ciałach, a aborcji nie należy się wstydzić i każdy powód do jej przeprowadzenia jest wręcz więcej niż dobry – jest godny pochwały, podziwu. Aborcja staje się w pewnych środowiskach powodem do dumy i sposobem na identyfikowanie się jako „kobieta nowoczesna”. 

Ostatni bastion Europy 

Przejście od pełnej czy częściowej ochrony życia do aborcji na życzenie nie następuje poprzez spektakularne zburzenie muru, ale raczej powolne jego rozkruszanie. Podmywanie, luzowanie kolejnych cegiełek. To proces rozłożony na lata i skrupulatnie realizowany przez organizacje proaborcyjne według podobnego schematu na całym świecie.  

Założenie, że chodzi przecież tylko o to, żeby lekarze mogli bez narażania się na kary ratować życie kobiety w ciąży, gdy jest ono zagrożone, nie czekając, aż sytuacja będzie krytyczna, jest delikatnie mówiąc – naiwne. 

Dlatego właśnie sytuacja na Malcie jest w chwili obecnej krytyczne w dwójnasób – z jednej strony to oczywiście dosłownie kwestia życia lub śmierci dla nienarodzonych dzieci. Liberalizacja prawa chroniącego dotychczas życie, wraz z wpisaniem do niego artykułu o możliwości aborcji ze względu na zagrożenie zdrowia ciężarnej pociągnie za sobą oczywiście zwiększenie liczby dzieci, które będą w ten sposób zabijane. Ale z drugiej strony to także moment niezwykle symboliczny. 

Środowiska pro-choice wprost nazywają Maltę „ostatnim bastionem” w walce o dostęp do aborcji w Europie. Ewentualna zmiana prawa na bardziej liberalne będzie sygnałem do przypuszczenia kolejnych ataków także w Polsce i swego rodzaju narzędziem nacisku także na nas, bo w praktyce zostaniemy ostatnim krajem, gdzie aborcja jest obwarowana tak ścisłymi przepisami. W tej walce to przecież właśnie „urabianie” społeczeństw odgrywa kluczową rolę. A kto chciałby być „zaściankiem Europy”? 

Aleksandra Gajek

Malta: Możliwość aborcji z powodu problemów zdrowia psychicznego? To droga do legalizacji zabijania dzieci

 

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023