25 kwietnia, 2024
7 maja, 2023

W spodniach pójdziesz do piekła? Temat kobiecego stroju wciąż dzieli

(Fot.: pixabay.com/ Zdjęcie ilustracyjne)

Sukienka lub spódnica jako atrybut kobiecości? Nie w dzisiejszych czasach. W XXI w. taki strój to raczej symbol patriarchalnej opresji i ciasnych norm obyczajowych, w które kobiety nie chcą się już wpasowywać. Niekoniecznie oznacza to, że samo chodzenie w spodniach to coś jednoznacznie złego, ale samo zjawisko ma nieco głębsze konsekwencje, którym warto się przyjrzeć.

W ostatnich dniach kwietnia internet obiegła reklama wyzwania „W maju chodzę w sukienkach dla Maryi”. Autorki akcji, grupa Only4Woman, wraz z promującym wyzwanie Radiem Niepokalanów, zachęcały kobiety, aby w miesiącu tradycyjnie poświęconym Matce Bożej oddawać jej cześć również ubiorem, czyli chodząc w sukienkach przez całe 31 dni. Wydawałoby się, że to całkiem ciekawy i w gruncie rzeczy dobry pomysł – promowanie kobiecości, dbania o wygląd, estetykę stroju nie powinno wzbudzać większych kontrowersji, a cała akcja jest przecież „tylko dla chętnych”. A jednak internet zalała fala nieprzychylnych komentarzy, i to z obu stron.

Okazuje się bowiem, że choć tyle mówi się dziś o tym, że każdy z nas może być tym, kim chce i wyglądać – a więc również ubierać się – tak, jak chce, to jednak działa to głównie w jedną stronę. Świetnie jest wtedy, kiedy chcesz zakładać stroje, które w jakiś sposób łamią normy obyczajowe, są nietradycyjne, a jeszcze lepiej łamią „tabu”. Gorzej, kiedy tym, czego chcesz w kwestii ubioru, jest właśnie tradycyjny, a co gorsza powiązany z płcią strój. A jeśli jeszcze dopiszesz do tego jakąś argumentację, zwłaszcza religijną – to sprawdzony przepis na wywołanie burzy.

„Smutna Niepokalana, gdy odkrywasz kolana”

Sama akcja „W maju chodzę w sukienkach dla Maryi” zebrała oczywiście największe cięgi od komentatorów z lewej strony. Stała się nawet inspiracją poetycką:

Nie zasmucaj Maryi

Golfy noś wokół szyi

Chwal Bogurodzicę

Nosząc długą spódnicę

Smutna Niepokalana

Gdy odkrywasz kolana

Nosząc na tyłku spodnie

Żyjesz jakby niegodnie

To Maryi pragnienie

By zakrywać golenie

Dla Najświętszej Panienki

Trzeba nosić sukienki

Autorem wiersza jest Łukasz Kachnowicz, ale żeby nadać temu więcej kontekstu, należałoby dodać, że pan Kachnowicz jeszcze do niedawna był katolickim księdzem. Obecnie zaś szeroko udziela się w mediach jako działacz LGBT.

I co prawda w wyzwaniu dotyczącym noszenia sukienek w maju nie jest właściwie powiedziane, że sukienki mają być koniecznie długie, a do tego z golfem wokół szyi, ale wiadomo, co poeta miał na myśli. Jeśli do noszenia sukienek zachęca Kościół, to wiadomo przecież, że chodzi o pokutne wory, zakrywające grzeszne kobiece ciało od góry do dołu, a to wszystko dlatego, że Kościół nienawidzi kobiet. (Aż strach pomyśleć, że ten człowiek kiedyś posługiwał jako kapłan.)

To jednak niejedyny prześmiewczy czy wyrażający oburzenie komentarz. Pod samym wpisem Radia Niepokalanów znajdziemy znacznie więcej głosów świadczących o tym, że zabawa nawołująca do noszenia typowo kobiecego stroju dla Maryi nie znalazła wielkiego poparcia.

Co za bzdury! Gdyby Matka Jezusa dzisiaj chodziła po ziemi to z pewnością chodziłaby w jeansach i wspierałaby wszystkie kobiety walczące o swoją godność i wolność. To była mądra kobieta. Kościół katolicki zgloryfikował ją na tyle błędnie, że każe innym kobietom wierzącym (i nie tylko) nie myśleć, nie czuć, nie decydować i nie być sobą! Kobiety, bądźcie sobą! Przestańcie słuchać oszołomów!

(…) ale tutaj jest sugestia, że ubranie sukienki wpływa na życie duchowe! Ubieraj sukienkę, bo jesteś świątynią Ducha Świętego. Przecież to absurd i herezja!

Dla Maryi lepiej być dobrym dla drugiego człowieka, pomagać bliźnim, a nie zadowalać się zmianą czegoś tak trywialnego jak ubiór. Trochę to próżne.

Po pierwsze więc mamy pewność, że Maryja chodziłaby dziś w jeansach i wspierała feministki. Skąd ten pomysł – ciężko stwierdzić, bo to, co wiemy o niej z kart Pisma Świętego, wskazuje raczej, że Maryi daleko było do agresywnych i krzykliwych pań znanych ze Strajku Kobiet. Ale to nie pierwszy raz, kiedy Matka Boża trafia na sztandary walki o rzekome „prawa kobiet”.

Z drugiej strony wyzwanie sukienkowe oberwało za błędne pojmowanie chrześcijańskiej koncepcji cielesności, a nawet spłycanie wiary i sprowadzanie religijności do próżnego dbania o wygląd. Ale i tu trudno powiedzieć, czemu. Wyzwanie nie zakazuje przecież kultywowania innych elementów pobożności maryjnej czy też ogólnie „bycia dobrym dla drugiego człowieka”, a jedynie zachęca do dołożenia dodatkowego elementu, jakim jest podkreślenie strojem swojej kobiecości.

Warto może dodać, że przy całej niechęci do „próżnego” noszenia sukienek powinniśmy pamiętać, że chrześcijaństwo to nie jest także działalność charytatywna ani „pomaganie bliźnim”. Uczynki mają wypływać z wiary, a nie być najważniejszym czy co gorsza jedynym przejawem naszej religijności.

Tak też jest z sukienkami. Dla wielu chrześcijanek czy katoliczek ubieranie się w sukienki (zwłaszcza do kościoła) jest po prostu elementem podkreślania swojej kobiecości i dbania o siebie i swój wizerunek. Do tego zaś zachęca zarówno Kościół Katolicki – mówiąc o ciele jako o wspomnianej Świątyni Ducha Świętego i wspierając naturalne role społeczne kobiety – jak i swoisty „katolicki styl życia”, bo często dbałość o wizerunek wynika także z troski o ludzi wokół nas.

Gdzie się podziały maturzystki?

Przy okazji zaś maj to też miesiąc idealny do poczynienia innej obserwacji społecznej w kwestii kobiecego stroju. Początek tego miesiąca to bowiem czas matur, a tym samym na naszych ulicach powinno pojawić się znacznie więcej niż zazwyczaj elegancko ubranych młodych ludzi.

Ale od kilku lat nie do końca tak się dzieje.

Owszem, widać eleganckich młodych mężczyzn, których można z łatwością wytypować w tłumie jako prawdopodobnych maturzystów. Gorzej jednak z maturzystkami.

O ile bowiem ich koledzy rzeczywiście, zgodnie z przyjętym zwyczajem, na ten ważny egzamin zakładają wciąż najczęściej garnitury, o tyle dziewczęta coraz częściej przykładają wagę do tego, aby na maturze wypaść przede wszystkim modnie i oryginalnie, a nie z klasą i odpowiednio do okazji. Powszechne są nie tyle nawet spodnie, bo to nie byłaby tragedia, gdyby były to eleganckie spodnie, a do tego ładna koszula, bluzka i żakiet czy marynarka. Ale dziewczęta przychodzą na egzamin ubrane raczej jak na pokaz awangardowej mody, dyskotekę albo boisko. A wszystko w imię łamania podobno krzywdzących stereotypów, które szczególnie dotykają właśnie płci pięknej.

Przypominanie o tym, że na niektóre okazje w szkole obowiązuje strój galowy, a dodatkowo – co wchodzi w skład tego galowego stroju, bo trzeba dodać, że to pojęcie często już dziś niezrozumiałe – ogólnie nie jest zbyt dobrze widziane ani przez uczniów, ani przez ich rodziców. Biała bluzka i czarna lub granatowa spódniczka to dziś przeżytek, niezrozumiały wymóg, narzucany przez nudnych i staroświeckich nauczycieli. Jeśli jeszcze do tego przypominający o tym nauczyciel jest mężczyzną, może dodatkowo usłyszeć, że jest… „seksistą”.

Nie lepiej zresztą jest w kościołach. Normą jest nie tylko to, że idąc na Eucharystię ubieramy się nieodpowiednio, to znaczy w stroje za krótkie czy zbyt wiele odsłaniające. Coraz rzadziej niestety nawet w kościele można zobaczyć kobietę w sukience czy spódnicy. I z jednej strony – nie jest to obowiązek, aby właśnie tak się ubierać. Z drugiej strony – czy naprawdę na tę najczęściej zaledwie jedną godzinę w tygodniu nie możemy jednak założyć bardziej odświętnego stroju?

Skoro nie jest to jednak absolutny i nieprzekraczalny wymóg, to właściwie: po co?

Choćby po to, żeby ten atrybut kobiecości widziały nasze córki i ich koleżanki. Małe dziewczynki, nastolatki – młode kobiety, których światopogląd i wzorce społeczne dopiero się kształtują. I które także, wzorem swoich mam, cioć, pań prowadzących scholę czy po prostu sąsiadek z kościelnej ławki, nie ubiorą się na Mszę świętą elegancko i kobieco, ale w bluzy, szerokie spodnie albo odsłaniającą pępek bluzkę, bo tak jest najwygodniej i najmodniej. Co gorsza jednak, jak się ubiorą, tak też i pomyślą: że kobiecość to unifikacja i równanie do mężczyzn, „wyzwolenie” i trochę bylejakość.

Superbohaterka w spódnicy

Spodnie jako element kobiecego ubioru od początku były symbolem rewolucji. Zrzucenie sukienek oznaczało także zrzucenie społecznych ograniczeń, a spodnie zaczęły być kojarzone z rozluźnieniem obyczajów i wręcz wrogim stosunkiem do tradycyjnych wartości. Popularyzatorka takiego stroju dla kobiet Amelia Bloomer zachęcała panie, aby wraz z pozbyciem się ciężkich i krępujących ruchy sukien, pozbywały się także wszystkiego tego, co przeszkadza im w życiu.

I właściwie, mimo upływu ponad wieku, niewiele się w tej kwestii zmieniło. Ale czy to rzeczywiście rewolucja prokobieca?

Spodnie były symbolem męskiej mocy i kobiety przejęły je z zachowaniem tej symboliki: to teraz symbol mocy również kobiecej, symbol równości między płciami i odebrania mężczyznom ich władzy. W eleganckich biurowych spodniach chodzą na co dzień bizneswoman, kobiety na stanowiskach kierowniczych i taki strój kojarzony jest z ich zawodowym sukcesem. Swoje zwiewne suknie zrzucają także bajkowe idolki małych dziewczynek, księżniczki, które teraz zamiast czekać na ratunek ze strony księcia, ratują się same albo ruszają z odsieczą temuż księciu. Nie mówiąc już o wylansowanych przez popkulturę superbohaterkach, które również walczą ze złem w spodniach.

Przekaz, jaki te bohaterki podają swoim oddanym fankom, jest teoretycznie jasny: jesteśmy tak samo dobre, jak mężczyźni. Tak samo silne, jak oni, tak samo inteligentne, sprawcze i tak samo możemy robić, co chcemy.

Z drugiej jednak strony, wszystkie te superbohaterki, aby być tak bardzo „super” muszą po prostu upodobnić się do mężczyzn. Są „super”, bo są jak mężczyźni. Ich supermoc to siła, sprawdzają się w walce, i – co jest logiczną konsekwencją – chodzą w spodniach. Co więc muszą zrobić nasze małe córeczki, żeby być równe mężczyznom? Muszą stać się jak mężczyźni, bo jako prawdziwe kobiety po prostu nie są wystarczająco dobre.

Może w tym właśnie tkwi cały problem w promowaniu chodzenia w sukienkach. Ta kobiecość w sukience jest prawdziwie kobieca i nie szuka siły w upodabnianiu się do mężczyzny. Wcale nie chce być taka jak on i doskonale wie, że jest równowarta, ale nie musi – i nie chce – być taka sama. A prawdziwymi superbohaterkami są w tym przypadku kobiety kultywujące swoją kobiecość w dosłownym sensie, kobiece piękno, delikatność, relacyjność i macierzyństwo. Czyli prawdziwe superbohaterki – w sukienkach.

 

Aleksandra Gajek

Na plażę czy na Mszę świętą? Jak podczas upałów zachować styl i ubrać się godnie do kościoła

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023