29 kwietnia, 2024
19 listopada, 2023

„Daję temu dziecku maksymalnie trzy dni”. Zaczęliśmy więc „bombardowanie nieba” – świadectwo Karoliny

(fot. pixabay, dziewczynka)

„To był wspaniały dzień. Na pożegnanie jedna z pielęgniarek powiedziała: „Wspaniale jest patrzeć na to dziecko, które dziś idzie do domu, a które my kilkakrotnie traciliśmy”. Druga ze łzami w oczach wyznała: „A my ci kazaliśmy ją usunąć…” – mówi Karolina.

Walka o życie małej Faustyny była bardzo trudna. Dziś jest cudownym, bardzo wesołym, dobrze rozwijającym się dzieckiem. Jej rodzice nie poddawali się, choć lekarze wielokrotnie mówili Karolinie i jej mężowi, że dziecko jest słabe, bardzo chore i „najlepszym rozwiązaniem jest terminacja”, bo stan zdrowia matki też nie jest najlepszy.

Są państwo młodzi, za rok możecie mieć kolejne dzieci (…) Daję temu dziecku maksymalnie trzy dni, ale jeśli nawet cudem przeżyje, w co osobiście nie wierzę, jest ryzyko, że będzie chore umysłowo. (…) Jak długo mają państwo zamiar jeszcze czekać? – pytała lekarka Karolinę i jej męża, którzy wciąż odmawiali aborcji.

Zdrowie i życie matki rzeczywiście było narażone na poważne ryzyko.

W dwudziestym trzecim tygodniu ciąży (przełom piątego miesiąca) dowiedziałam się, że mam rzucawkę – najcięższą postać zatrucia ciążowego, bardzo niebezpieczną dla matki i dziecka. Polega to na tym, że woda dostaje się do organizmu, a wtedy jest już za późno na ratunek. Wszystko to następuje w bardzo krótkim czasie, zazwyczaj jest to kwestia kilku dni – wspomina.

Byli młodym małżeństwem, mieszkali w Wielkiej Brytanii, gdzie zabijanie dzieci w aborcji jest możliwe do 24. tygodnia życia dziecka.

Jak mówi Karolina, lekarze dali im do wyboru trzy rozwiązania. Pierwsze – poród, przy czym oczywiste było to, że dziecko w tak wczesnej fazie nie miałoby żadnych szans na przeżycie. Drugie – czekanie do momentu, w którym jej stan będzie krytyczny. I wreszcie trzecie – terminacja, do której, jak mówi, medycy gorliwie zachęcali.

Zaczęło się „bombardowanie nieba”. Modliliśmy się wspólnie z mężem, a z nami cała rodzina, nasi znajomi, siostry, księża, grupy modlitewne – pół Londynu i Polska (mieliśmy wrażenie, że cały świat) – mówi.

Jak podkreśla Karolina, wraz z mężem wspólnie odmawiali Koronkę do Miłosierdzia Bożego i różaniec. Dodaje, że w tym czasie prosili również przez wstawiennictwo świętych, zwłaszcza św. Józefa, św. Filomenę, św. o. Pio i św. Faustynę, której obiecałam, że jeśli urodzi się dziewczynka, będzie nosiła jej imię, jak i Jana Pawła II.

W czwartek przed niedzielą Miłosierdzia Bożego udałam się na USG. Pani doktor bardzo zdecydowanym, służbowym głosem stwierdziła, że dziecko jest słabe, małe i bardzo chore, a mój stan jest już bardzo ciężki i jej zdaniem najlepszym rozwiązaniem jest terminacja – opowiada.

Kolejne badania odbyły się po Święcie Miłosierdzia.

 Nie myślałam, że jeszcze tu panią zobaczę. Dziecko wygląda znacznie lepiej, jest bardzo aktywne i pani również wygląda korzystniej”. Po czym zmieszana stwierdziła: „No cóż…  Czekamy dalej – usłyszała od tej samej lekarki.

Z Bożą pomocą udało mi się donosić ciążę aż do dwudziestego szóstego tygodnia, czyli całe trzy tygodnie od rozpoznania choroby. Urodziłam prześliczną córeczkę, Faustynę, bardzo malutką, ważącą 574 g – mówi.

Choć poród był spokojny, to po nim stan Karoliny się pogorszył. Jak opowiada:

Moje ciśnienie zaczęło gwałtownie rosnąć. Przez całą noc utrzymywało się w granicach 180/125. Nad ranem zbiegł się cały personel. Patrzyli na mnie bezradnym wzrokiem. Podłączono mi sprzęt, który miał służyć do elektrowstrząsów. Czułam, że to ostatnie moje chwile życia…

W tych chwilach Karolina zwróciła się, tak jak to robiła przez cały czas trwania ciąży, do Jezusa Miłosiernego.

Spojrzałam na obraz Jezusa, który miałam cały czas przy sobie, i powiedziałam: Jezu, jeśli chcesz, daj mi, proszę, jeszcze jedną szansę, a obiecuję, że będę opowiadała całemu światu o tym, jak wielkie jest Twoje Miłosierdzie, i że będę opiekowała się Faustyną do końca moich dni bez względu na to, jakim będzie dzieckiem – wspomina.

Lekarze dali mi lek dożylny obniżający ciśnienie, choć nie mieli gwarancji jego skuteczności. Po kilku godzinach ciśnienie stopniowo zaczęło opadać. Następnego dnia mój profesor, gratulując mi, powiedział: „To był cud, że żyjecie. Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że gdybyśmy czekali dwa dni dłużej, nie przeżyłaby ani pani, ani dziecko? – dodaje.

Faustynka była w szpitalu jeszcze przed cztery miesiące, przez ponad miesiąc było podłączone do respiratora, przeszło laserową operację oczu, miało wiele infekcji, w tym zakażenie krwi.

Szczególnie pamiętam dzień, w którym wezwano mnie, bo lekarze myśleli, że ją tracą… Pan jednak chciał, aby żyła. Po tylu miesiącach ciężkiej walki o życie Faustynki usłyszeliśmy z ust lekarza: „Możecie państwo wziąć swoją córeczkę do domu”. To był wspaniały dzień. Na pożegnanie jedna z pielęgniarek powiedziała: „Wspaniale jest patrzeć na to dziecko, które dziś idzie do domu, a które my kilkakrotnie traciliśmy”. Druga ze łzami w oczach wyznała: „A my ci kazaliśmy ją usunąć…” – wspomina Karolina.

AG/trwajciewmilosci.pl

 

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023