19 kwietnia, 2024
19 września, 2021

To matce został powierzony niezwykły diament. Jakie znaczenie dla rozwoju i przyszłości dziecka ma obecność matki w domu?

(fot. arch. Piotr Wolochowicz/Wspaniałe dorosłe dzieci owocem czasu i wysiłku im poświęconego podczas wychowania w domu.)

Rozmowa z dr. Piotrem Wołochowiczem, dyrektorem Fundacji Misja Służby Rodzinie. 

„Mamo zostań ze mną w domu. Pomóż mi w tym tato” to tytuł Pana najnowszej książki. Chyba, po raz pierwszy na rynku wydawniczym tak wyraźnie stwierdzenie odnoszące się do obecności mamy w domu. Być może niektóre kobiety zaprotestują, że ogranicza im się rozwój i karierę, albo też edukację ich pociech.. Jak się zrodziła myśl o poruszeniu tej kwestii …

Wraz z moją Ukochaną Żoną, śp. Mariolą, w ramach osobistej działalności prorodzinnej, ale i potem, kiedy powstała Misja Służby Rodzinie, leżał nam na sercu temat znaczenia obecności matki małych dzieci w domu. Dla nas ta decyzja była oczywista: naszych dzieci nigdy nie oddamy ani do żłobka ani do przedszkola, ale Mariolka będzie z nimi w domu.

Pewnego razu jedno z dzieci małżeństwa, które współpracowało z Misją, wykonało rysunek z podpisem: Mamo zostań ze mną w domu. To najlepsze dla mojego rozwoju. I to hasło pozostało z nami, a rysunek jest też w książce. Małe dzieci potrzebują obecności matki w domu. Bóg dał im rodziców, by oni je wychowywali, a nie oddawali paniom w żłobku i przedszkolu.

Na początku książki jest zamieszczona piękna dedykacja dla Pańskiej Żony, która swoim przykładem wskazała, że można być z dziećmi w domu, realizować się jako mama i żona, choć ta przestrzeń pracy z dziećmi wymaga też wysiłku i kreatywności..

Owoce, które zebraliśmy w naszym życiu potwierdziły słuszność naszej decyzji. Kiedy teraz patrzę na nasze dzieci, wszystkie mają już powyżej 30 lat, widzę wspaniałych, młodych ludzi, głęboko wierzących, odpowiedzialnych, o stabilnych osobowościach i widzę, że to ukształtowało się w domu rodzinnym. Mariolka była wspaniałą matką!  

Ważne jest, abyśmy zrozumieli, że nie chodzi o model matki w domu, która rozmawia godzinami przez telefon, ogląda seriale czy surfuje w Internecie. Chodzi o obecność matki, która aktywnie, twórczo spędza czas z dziećmi, czyta im, rozmawia z nimi, wspólnie bawi się. Wówczas dziecko wzrasta zarówno w atmosferze miłości, jak i rozwija się intelektualnie i fizycznie.

fot. arch. Piotr Wołochowicz, Mariola Wołochowicz – pełnoetatowa matka z dziećmi w domu.

Gdzie więc możemy szukać przyczyn presji wysyłania dzieci do żłobków i do przedszkoli. Czy to tylko finanse? Rodzice często tłumaczą, że nie mają wyboru, jeśli chcą utrzymać rodzinę i zapewnić dzieciom edukację?

Jeśli chodzi o sprawy finansowe, zaobserwowaliśmy bardzo ciekawe zjawisko: matki posyłały dzieci do przedszkola i decydowały się na pracę zawodową mówiąc, że w przeciwnym razie nie wystarczy im środków na utrzymanie rodziny. Jednak prawdziwym problemem nie były tu trudności z utrzymaniem się rodziny z pensji męża, ale ambicja co do  określonego poziomu życia. I rzeczywiście wtedy na taki poziom życia jedno wynagrodzenie nie wystarczało.

Dla mnie i mojej żony było oczywiste, że nasz poziom życia dostosujemy dla dobra naszych dzieci. Będziemy więc żyli skromnie z jednej pensji, roztropnie gospodarując środkami. Nie mieliśmy pieniędzy, by np. chodzić do restauracji, ale dzięki temu zainwestowaliśmy w nasze dzieci.

Zresztą wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że kiedy kobieta idzie do pracy, to tak naprawdę wzrastają koszty prowadzenia domu, więcej pieniędzy wydaje się na ubrania, kosmetyki, dojazdy, często opłaty za przedszkole, kobieta częściej bierze zwolnienia z pracy, ponieważ dziecko częściej choruje.

Jill Savage, autorka książki „Mama, najlepszy zawód na świecie” na jednym z kongresów w Warszawie przedstawiła bardzo ciekawą analizę dotyczącą tej kwestii. Savage powiedziała, że według szacunków w Stanach Zjednoczonych (ale te schematy przenoszą się też na inne kraje) nawet połowa pensji kobiety jest przeznaczana na to, by pokryć koszty nowej sytuacji, a tylko druga cześć to realny zysk finansowy.

W naszych czasach możliwości „dorabiania” i pracy z domu były bardzo niewielkie. Obecnie w dobie Internetu kobieta, jeśli chce może znaleźć pracę zdalną, którą może często wykonywać w różnych godzinach.

Argument finansowy ma więc sens jeśli dziecko jest wychowywane przez samotnego rodzica lub rzeczywiście, jeśli z jakiegoś powodu, rodzina ma bardzo wysoki kredyt mieszkaniowy i nie można inaczej postąpić. Jeżeli jednak rodzice znajdą się w tak trudnej sytuacji, zdecydowanie radziłbym szukać dla dziecka opiekunki w domu niż posyłać je do placówki.

To pewnie znak naszych czasów… Poza tym, być może niektóre kobiety wolą iść do pracy zawodowej, ze względu na możliwości rozwoju osobistego, kariery, albo też może to łatwiejsze rozwiązanie, wychowanie dzieci wymaga zaangażowania, trudu, kreatywności…

To rzeczywiście jest sprawa postmodernizmu, w którym rzeczy mają być proste, łatwe i szybko osiągalne, ale też to sprawa pewnego zaburzenia instynktu macierzyńskiego, który wynika ze społeczeństwa konsumpcyjnego. Na to nakłada się nacisk na karierę kobiety oraz przeświadczenie, że jeśli kobieta nie posyła dziecka do przedszkola, to robi mu krzywdę, ponieważ w przedszkolu dostanie ono pewne „dobro”, którego nie otrzyma w domu.

Kathy A. Mills, amerykańska autorka, pisze o pojęciu „wychowanie społeczne” – jest to przekonanie, że najlepiej dziecko wychowa ktoś inny niż rodzice. I to jest kompletna bzdura. To rodzice mają wychowywać dziecko. O wiele ważniejsze niż np. nauka rytmiki, jest to, jak będzie zbudowana osobowość dziecka, jak ukształtowana będzie jego psychika, kim ono będzie. Nie jest ważne to, ile wierszyków się nauczy.

Drugą kwestią, z której czyni się zarzut matkom, które nie posyłają dziecka do przedszkola, jest socjalizacja. Mówi się, że dziecko musi „socjalizować się” w grupie. To jest nieporozumienie, bo taka socjalizacja „na siłę” daje fatalne rezultaty. W książce przywołuję analizy na ten temat.

James Dobson pisał, że dziecko jest w stanie przeciwstawić się grupie dopiero w wieku 10-11 lat. Czyli z punktu widzenia psychologii powinno iść do szkoły dopiero w takim wieku. Mamy jednak system, w którym dzieci wcześniej podejmują edukację.

Socjalizacja małego dziecka poprzez umieszczenie go w grupie rówieśniczej powoduje zawsze pewne zniekształcenie. W takiej grupie pojawia się rywalizacja, ścieranie się temperamentów, są obecne różne, często złe, wzorce. Dobra socjalizacja ma miejsce wówczas, gdy środowiskiem rozwoju dziecka jest dom, kiedy ma ono naturalne kontakty z rodzeństwem oraz z dziećmi z innych zaprzyjaźnionych rodzin o podobnych wartościach, gdy bawi się na podwórku z innymi dziećmi. I to jest normalne.

Powiedziałbym też, że jest to oszustwo dzisiejszej cywilizacji. Fakt, że dzieci posyła się do żłobków i przedszkoli nie wynika z głębokiej troski o dobro dziecka, ale z tego, że cywilizacja wywiera silną presję na matki i oskarża je, że jeśli nie poślą dziecka do placówki, to je skrzywdzą.

A co z docenieniem pracy matek w domach? Przez wiele lat, dziś pewnie jeszcze też, deprecjonowano kobiety, które decydowały się pozostać w domu i opiekować dziećmi?

Często na wykładach, kiedy mężczyzna mówił, że jego żona „siedzi w domu z dziećmi”, proponowaliśmy, aby jego żona wyjechała na trzy dni, a on „siedział w domu z dziećmi”, oczywiście bez przygotowanych obiadów na poszczególnie dni. Najczęściej po takim eksperymencie mąż znacznie rozumieć, jak ciężką pracę wykonuje matka. Ona jest kucharką, sprzątaczką, menedżerem, kierowcą… Wykonuje wiele zawodów i ta praca w domu jest trudniejsza niż wyjście do biura i zajęcie się np. księgowością. Jan Paweł II w adhortacji „Familiaris consortio” podkreślał niezastąpioną wartość pracy kobiety w domu i znaczenie tego dla wychowania dzieci – oraz wzywał w sposób bardzo zdecydowany: „społeczeństwo winno stworzyć takie struktury, aby kobiety zamężne i matki nie były w praktyce zmuszone do pracy poza domem, i aby ich rodziny mogły godnie żyć i rozwijać się pomyślnie nawet wtedy, gdy kobieta poświęca się całkowicie własnej rodzinie. Należy ponadto przezwyciężyć mentalność, według której większy zaszczyt przynosi kobiecie praca poza domem, niż praca w rodzinie” (FC 23).

Czy podczas spotkań z małżeństwami obserwowali Państwo zmianę takiej mentalności i wybór macierzyństwa jako drogi życiowej, jako kariery kobiety?

Christa Meves, wybitna niemiecka katolicka psychoterapeutka dzieci i młodzieży, od wielu zwraca uwagę na skutki fatalnej polityki posyłania dzieci do żłobków i przedszkoli. Jedną z negatywnych konsekwencji jest wychowanie pokolenia, które ma niestabilną osobowość, problemy psychiczne, brak poczucia bezpieczeństwa i mentalność roszczeniową.

W pewnym sensie właśnie już to młode pokolenie może mieć zaburzony naturalny instynkt rodzicielski i podejście do swoich własnych dzieci. Ci młodzi rodzice mogą nie odczuwać głębokiej więzi z dzieckiem, mogą nie mieć poczucia, że właśnie oni powinni wychowywać swoje dziecko. Stwierdzą raczej, że lepiej oddać je „fachowcom”. To jest wpływ tej cywilizacji.

Kiedyś uderzył nas bardzo werset z Księgi Micheasza 2, 9 który mówi: Kobiety ludu mego wyrzucacie z ich miłych domów; dzieciom ich odbieracie chwałę moją na zawsze. To właśnie dzieje się współcześnie.

Jakie są Państwa doświadczenia wychowywania dzieci?

Misję Służby Rodzinie zaczęliśmy prowadzić w 1992 roku. Nasz najmłodszy syn Irek miał wówczas cztery lata. Bardzo intensywnie zaangażowaliśmy się w tę działalność. Biuro znajdowało się w naszym mieszkaniu. I choć Mariola wiele czasu poświęcała pracy, to wiedzieliśmy, że są granice, których nie można przekroczyć, to granice dobra dzieci (czyli nie posłaliśmy najmłodszego syna do przedszkola).

Mariolka mogła się angażować w pracę w takim wymiarze, w jakim nie zaburzy to troski o dzieci. Zajmowanie się tylko sprawami domowymi tzw. zupełne „zakopanie się w pieluchach” też nie jest dobre. My od ślubu cały czas działaliśmy w Kościele, w ruchu oazowym i w innych wspólnotach, współzakładaliśmy też Stowarzyszenie Na Rzecz Naturalnego Rodzenia i Karmienia. Moja żona była aktywna i zaangażowana, natomiast istniała ta wyraźna granica. Czasem dzieci mogły ponieść pewien koszt naszej służby, ale nie mogło to zaburzyć troski o nich.

Mariolka miała niesamowitą zdolność łączenia różnych rzeczy, pamiętania o wielu sprawach i dzieci zawsze były zadbane. Służyła także tam, gdzie mogła pomóc, kiedy prowadziliśmy misję.

To czego matki małych dzieci zwykle nie widzą, a o czym pisze Jill Savage, to fakt, że nagroda za tę pracę matki w domu przychodzi za 20 lat. Natomiast, gdy kobieta idzie do pracy to już po miesiącu otrzymuje wynagrodzenie i widzi namacalny efekt swojej pracy. Jednak wtedy jeszcze nie będzie mogła dostrzec szkód, jakie ta sytuacja spowoduje w jej dziecku. Zobaczy je dopiero po latach.

Pamiętajmy wiec, że małe dzieci, to część naszego życia, życia matki. Po tym, jak one wchodzą w etap szkolny, kobieta może przecież wrócić do pracy.

Wspomniał Pan o konsekwencjach w rozwoju dziecka, które pojawiają się, kiedy wychowywanie potomstwa pozostawia się placówkom opiekuńczym. Czy późniejsze kłopoty wychowawcze rodziców wynikają również z tego pierwszego etapu życia?

Oczywiście, że tak. Christa Meves powołuje się na badania amerykańskie, które mówią o zmianach zachodzących w mózgu dziecięcym – w części odpowiadającej za pamięć, emocje, za umiejętność radzenia sobie ze stresem (hipokamp).

Jeśli matka na tym wczesnym etapie życia dziecka sama opiekuje się nim w domu, to wpływa to na rozwój tej części mózgu i na późniejszą zdolność uczenia się w wieku szkolnym oraz odporność psychiczną w życiu dorosłym.

Tej tematyki dotyczył również powstały w roku 2018 z inicjatywy Związku Dużych Rodzin „List Otwarty w sprawie opieki nad dziećmi do lat 3” – podpisany przez 50 lekarzy i psychologów polskich. Zwracają oni uwagę, że polityka aktywizacji zawodowej matek małych dzieci prowadzi do szkód w procesie wychowawczym, kompletnie zaburza rozwój dziecka.

Doceniając próby polityki prorodzinnej rządzącej koalicji, wprowadzenie programu 500 plus, rodzinnego kapitału opiekuńczego, muszę powiedzieć, że brakuje mi jednak w tym programie wyraźnego poparcia dla matek prowadzących dom. Państwo powinno dążyć do tego, aby jak najwięcej dzieci było wychowywanych w domu. Przypomnę, że rząd PO-PSL podpisał tzw. Strategię Barcelońską, według której kraje mają dążyć do tego, aby 33 proc. dzieci było w żłobkach.

A jaki jest cel takiej strategii?

Pytanie po co i dlaczego właśnie 33 proc. a nie 3 proc. lub 93 proc.? To stawianie sobie celu, który jest jedynie ideologiczny, zaś merytorycznie nieuzasadniony.

Ktoś mi ostatnio przesłał pewną myśl: Żłobki nie są dobrem a jedynie czasem nieznośną koniecznością w ostateczności.

Jeśli rodzic samotnie wychowuje dziecko i nie ma innej możliwości, to żłobek jest uzasadniony. Jednak zawsze doradzam, by walczyć o to, aby dziecko pozostało w swoim domu. Dziecko rozwija się zupełnie inaczej w swoim domu (nawet kiedy jest z opiekunką) niż gdy jest oddawane do instytucji.

W jednym z rozdziałów książki przedstawiłem szeroką analizę przyczyn, dla których rodzice oddają swoje dzieci do przedszkola. Wskazałem, że chociaż te działania są często podejmowane w dobrej wierze, ale jednak są błędne. A niektóre powody są niestety egoistyczne, np. jeśli matka pozostając w domu oddaje starsze dziecko do przedszkola, tylko dlatego, by mieć lżej.

W jaki sposób rodzice, przede wszystkim matki, mogą bronić się przed presją społeczną, często też ze strony rodziny i bliskich, którzy zachęcają lub naciskają na posłanie dzieci do przedszkola?

Najważniejsze jest to, aby mąż zrozumiał wagę wychowania w środowisku domowym i stanął po stronie żony. Wówczas łatwiej jest odrzucić presję rodziny. Wychowanie dzieci to zadanie ważniejsze niż praca zawodowa. To zadanie, które wymaga uznania. Jeśli mąż nie rozumie do końca tej kwestii, to sama kobieta powinna zrozumieć znaczenie swojej roli w wychowaniu.

Wspomniał Pan wcześniej o zaburzeniach postrzegania macierzyństwa. Jako kobiety, matki może nie rozumiemy w pełni sensu macierzyństwa i przede wszystkim wagi wychowania młodego człowieka oraz przygotowania go do życia w społeczeństwie?

Tak to zaburzenie postrzegania macierzyństwa jest obecne. Przypomnę też cytat z książki K. Mills: „Opinia społeczna w przeważającej większości traktuje dziś macierzyństwo jako dodatkowe zajęcie, które trzeba gdzieś upchnąć między pracą zawodową, a osobistymi zainteresowaniami”. I to obserwujemy. Poniekąd to część cywilizacji śmierci, ponieważ gubi się wartość życia ludzkiego i chce się zabijać dzieci w aborcji oraz poddawać eutanazji ludzi starszych. I dziś dziecko też uważane jest za kłopot, albo też za udrękę, jak niedawno powiedział były premier.

Obserwuje się też zaburzenie przekazu wartości między pokoleniami. Objawia się ono m. in.  tym, że dzieci głęboko wierzących rodziców odchodzą od Boga, mimo, że w domu była obecna wiara. Choć dzieci miały wierzących rodziców, to jednak zabrakło głębokiego przekazu wartości lub był on zbyt powierzchowny.

W jaki sposób odbudować silne i zdrowe rodziny? Polska i inne kraje borykają się z problemem demografii, ale też z brakiem wartości…

Jedyną płaszczyzną rozmowy jest płaszczyzna cywilizacji łacińskiej i samego modelu życia społecznego, który z niej wynika. I ten model został zaburzony. Podważa się sens wierności małżeńskiej, sens czystości przedmałżeńskiej, sens poświęcenia się dla drugiej osoby. Powrót do tych podstaw cywilizacyjnych i do tradycyjnych wartości powinien odbyć się na szczeblu państwowym.

Jeśli nie będzie barier państwowych, to wówczas nie ma możliwości przeciwstawienia się zarówno modelowi „porzucania dzieci” i oddawania ich do placówek, jak i przeciwstawiania się obcym ideologiom np. gender.

Drugą kwestią jest powrót do Bożego modelu życia, do odnowy Kościoła, chrześcijaństwa i jego nurtów, które bardziej lub mnie, ale odchodzą od Bożego modelu rodziny. Możemy chociażby zaobserwować, jak niekiedy różni biskupi na świecie mówią o błogosławieniu związków homoseksualnych.

Myślę, że ta odnowa potrzebna jest na wzór tego, co swego czasu uczynił ks. Franciszek Blachnicki. Sama idea ruchu oazowego, nawiązania osobistej relacji z Bogiem, świadomej decyzji uczynienia Jezusa Panem i Zbawicielem przyniosła owoce. Ludzie, którzy zaczną iść tą drogą, będą nieść odnowę rodziny zbudowanej na fundamencie Bożych wartości.

Przy obecnej presji i zaangażowaniu różnych organizacji oraz olbrzymich środków w promowanie wynaturzeń cywilizacyjnych, może nas uratować tylko fundament Bożych wartości. Im bardziej Europa wyrzeka się chrześcijaństwa, tym bardziej upada.

Widzi Pan szansę na odwrócenie tego trendu, obserwując taki atak na rodzinę?

Jeśli chodzi o ostry atak zewnętrznych ideologii, próby seksualizacji dzieci według tzw. standardów WHO, to tylko na poziomie państwowym możemy zablokować ten proces, bez względu na to, jak wielki krzyk podniosą rozmaite środowiska. Węgrzy niedawno podjęli ważne kroki w tym kierunku.

Natomiast z punktu widzenia historii biblijnej, bywały czasy kiedy Izrael odchodził od Boga, ale też nawet w tych najtrudniejszych chwilach istniała wierna grupa ta „reszta Izraela”, która trwała przy Bogu. Przypomnijmy sobie scenę z prorokiem Eliaszem, któremu zdawało się, że pozostał sam (1 Krl 19,10). I te małe wspólnoty, „reszta Izraela”, rozpoczęły odbudowę. Sądzę, że niezmiernie ważne jest, by właśnie pozostała ta „reszta Izraela”, choćby to były niewielkie grupy, ale takie, które będą trwać w Bożych wartościach. Tych spraw dotyka też tzw. Proroctwo Ratzingera sprzed ponad 50 lat.

Nie wiemy na jakim etapie czasów ostatecznych jesteśmy. Jezus zapowiadał, że nastąpią w nich różne, straszne rzeczy, które nigdy wcześniej się nie działy. Być może żyjemy w czasach, w których już to się zaczęło i skończy się dopiero z powtórnym przyjściem Jezusa?. Nie zmienia to faktu, że mamy być gotowi na każdy scenariusz, żyć Bożymi wartościami i starać się odbudowywać to, co zostało stracone. Dlatego nasza seria książek „Wierzące dzieci” wynika z obserwacji faktu zachwiania przekazu wiary między pokoleniami. To jest pewien drogowskaz dla rodziców, co zrobić, aby w obecnych czasach dzieci skutecznie wychować do życia w wierze. Inna nasza książka „Seks po chrześcijańsku” była z kolei przedstawieniem małżonkom Bożego zamysłu seksualności, aby małżonkowie nie wpadli w pułapkę zepsucia świata, ani też w pułapkę rygoryzmu, który forsuje wizję, jakoby współżycie w małżeństwie nie podobało się Bogu.

Czego możemy życzyć matkom, które wahają się, czy podjąć pracę zawodową i posłać dziecko do przedszkola? I co możemy powiedzieć matkom, które trwają przy decyzji wychowywania dziecki w domu i są narażone na krzywdzące opinie?

Rodzice, którzy zdecydowali się wychowywać dziecko w domu otrzymają swoją nagrodę za dwadzieścia lat i trzeba ich umacniać w tej decyzji.

A matkom, które zastanawiają się jaką decyzję podjąć warto życzyć zrozumienia, że najmłodsze lata dziecka trwają tylko określony czas. Potem można wrócić do pracy zawodowej.

Dziecko ma tylko jedną matkę, tylko jednych rodziców. Bóg powierzył je właśnie opiece rodziców. To matce został powierzony ten niezwykły skarb, diament, który ona może oszlifować we wspaniały brylant. Ten czas jest niezwykle cenny i ma kolosalny wpływ na to, jak będzie wyglądać nasze społeczeństwo. Wbrew temu co jest napisane w niektórych publikacjach, promujących placówki opiekuńcze, że panie w przedszkolu „w macierzyński sposób zwracają się do dziecka”, lepiej, by robiła to matka.

Kiedy zostanie wychowane pokolenie ludzi pracowitych, uczciwych, ludzi, na których można polegać, którzy chcą troszczyć się o innych, dzielić się dobrem z innymi, też poświęcać się dla innych, to ci ludzie będą tworzyć trwałe rodziny i nasze życie społeczne będzie wyglądać inaczej. Widzę to, obserwując moich synów, kiedy mogę też śmiało patrzeć w oczy obu moim synowym, bo wiem, że mają bardzo dobrych mężów i mogę cieszyć się, że tak ich wychowaliśmy. Nie można przecenić wpływu jaki na to miała moja Mariolka jako pełnoetatowa matka z dziećmi w domu!

Dziękuję za rozmowę.

 

Piotr Wołochowicz, doktor teologii pastoralnej, ojciec trojga dorosłych dzieci i szczęśliwy dziadek. Razem z żoną, śp. Mariolą (+2016), z którą przez ponad 34 lata tworzył szczęśliwe małżeństwo, od 1992 r. prowadził Fundację Misja Służby Rodzinie. Mariola i Piotr Wołochowiczowie, zainspirowani książkami Waltera i Ingrid Trobisch, prowadzili wykłady, prelekcje i warsztaty dotyczące życia rodzinnego i małżeńskiego. Są autorami licznych publikacji i książek dotyczących rodziny i wychowania dzieci m.in. „Seks po chrześcijańsku”, „Złamać szyfr czyli jak zrozumieć małżonka”, seria dla młodzieży #PrawdziwaMilosc, seria „Wierzące dzieci”.

Po śmierci żony dr Piotr Wołochowicz nadal prowadzi Misję Służby Rodzinie przy wsparciu dzieci i małżeństw współpracowników. Dokończył szereg książek, których pisanie rozpoczęte zostało jeszcze wspólnie z żoną oraz opublikował kilka samodzielnych. Jego ostatnią publikacją jest – dedykowaną właśnie śp. Małżonce – książka „Mamo zostań ze mną w domu. Pomóż mi w tym tato”. Wszelkie publikacje Marioli i Piotra Wołochowicz są dostępne są na stronie www.psalm18.pl.

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023