29 kwietnia, 2024
25 lipca, 2023

„Skandal przybiera z roku na rok na sile”. P. Chmielewski o pontyfikacie Franciszka i przyszłości Kościoła

(DSC00932)

[…] Gra toczy się tu o najwyższą stawkę: o to, czy Kościół wierzy jeszcze w to, że Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem – czy też raczej że jest tylko „jedną z wielu dróg”. To kluczowe pytanie, od którego zależy przyszłość katolicyzmu. Jako „jedna z dróg” jest przecież do niczego niepotrzebny – mówi Paweł Chmielewski w rozmowie z portalem Marsz.info. Zapraszamy do lektury niezwykle ciekawej rozmowy na temat kondycji Kościoła i pontyfikatu papieża Franciszka.

Portal Marsz.info: Hasło „wojny cywilizacyjnej” pojawia się w przestrzeni medialnej tak często, że na stałe weszło już do dyskursu. Jednym z jej najważniejszych frontów z całą pewnością jest kwestia podejścia do seksualności człowieka, co widać także w dokumentach przygotowanych przed Synodem o synodalności. O czym to świadczy? Będziemy świadkami zmiany nauczania Kościoła?

Red. Paweł Chmielewski, PCh24.pl: Papież Franciszek powtarza od dawna, że Kościół katolicki jest jakoby zapóźniony względem świata o 200 lat. To cytat z kard. Carlo Marii Martiniego, nieformalnego przywódcy grupy z Sankt Gallen, która zabiegała o wybór Jorge Mario Bergoglio na następcę św. Piotra. Mówiąc o 200 latach, chodzi, naturalnie, o liberalizm. W Kościele katolickim od kilku dziesięcioleci próbuje się zmienić bardzo wiele, uzasadniając to dialogiem ze światem. Tematyka seksualności jest jedną z najważniejszych, bo między nauczaniem Kościoła a życiem wiernych zachodzi tu często wielki rozdźwięk. Stąd pokusa, by ten rozdźwięk zmniejszyć, liberalizując kościelne nauczanie. Zgodnie z zapowiedziami kierownictwa Synodu o Synodalności nie dojdzie do formalnej zmiany doktrynalnej, a jedynie do „nowej tonacji” duszpasterstwa. W praktyce duszpasterstwo jest jednak zawsze warunkowane przez doktrynę. Trudno więc mówić tutaj o spójności podejścia. To raczej propaganda, która ma uspokoić sumienia zaniepokojonych. Niby nic się nie dzieje, a w rzeczywistości przeprowadzana jest fundamentalna zmiana. Jeżeli ten projekt zostanie przeprowadzony, w Kościele zostałyby przyjęte pryncypia rewolty seksualnej 1968 roku. Byłby to bezbrzeżny skandal, ale tak naprawdę nie to jest najgorsze. W ramach procesów synodalnych promuje się też wprost swoisty agnostycyzm, a to sprzeciwia się najważniejszemu, pierwszemu przykazaniu.

Do tematu agnostycyzmu jeszcze wrócimy. O kwestie seksualności pytam również w kontekście słów przyszłego prefekta Dykasterii Nauki Wiary. Jak Pan ocenia wypowiedź abpa Victora Manuela Fernándeza na temat możliwości błogosławienia związków jednopłciowych?

Nie są dla mnie żadnym zaskoczeniem. Błogosławienie związków homoseksualnych to temat, który wraca regularnie od początku pontyfikatu Franciszka. W 2018 roku odbył się w Rzymie tzw. Synod Młodych, na którym podjęto próbę wprowadzenia akronimu LGBT do oficjalnego języka Kościoła. Papież wielokrotnie dawał wyraz swojej bliskości wobec duszpasterstwa LGBT, które jest nakierowane na totalną inkluzję, bez przypominania, że seks jednopłciowy jest obiektywnie grzeszny. W 2022 biskupi flamandzcy z Belgii wydali liturgiczne wytyczne dotyczące błogosławienia par jednopłciowych. Rozmawiali o tym w Watykanie i według ich własnych słów, papież to zaakceptował. Zapowiedzi abp. Fernándeza wpisują się zatem dobrze w program Franciszka.

Przyszły kardynał mówił także o tym, że owe związki należałoby jednoznacznie oddzielić od małżeństwa, zarezerwowanego jedynie dla mężczyzny i kobiety. To jednak przywodzi na myśl strategię środowisk LGBT, które początkowo domagają się jedynie legalizacji wspomnianych związków, a dopiero potem małżeństw i prawa do adopcji dzieci. Czy biorąc pod uwagę kierunek, w jakim obecnie zmierza przynajmniej część Kościoła, również Watykan może w końcu przystać na takie ustępstwa?

W obecnej debacie o LGBT w Kościele rzadko formułuje się postulat zrównania związków jednopłciowych z małżeństwem. Nawet najbardziej progresywni teologowie chcą zachować wyjątkowość katolickiego małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Oczywiście nic nie jest dane raz na zawsze, ale sądzę, że nie ma potrzeby czynić takich przewidywań. Błogosławienie związków homoseksualnych jest wystarczającym złem. Trzeba się temu przeciwstawiać, niezależnie od tego, czy takie błogosławieństwa byłyby ostatecznym celem, czy tylko pierwszym krokiem ruchów rewolucyjnych.

Tematyka związków LGBT jest podnoszona na łonie Kościoła już od długiego czasu. Przodują tu między innymi Niemcy czy wspomniani przez Pana Belgowie. Jak Pan ocenia dążenia niemieckiego Episkopatu i Drogi Synodalnej w kontekście ostatnich informacji z Watykanu? Czemu papież Franciszek nie stawia tu wyraźnej granicy, a w temacie zdaje się, że więcej jest spekulacji medialnych niż konkretnych komunikatów?

Papież Franciszek sympatyzuje z niemieckojęzyczną teologią. Jego najważniejszy dokument, adhortacja apostolska Amoris laetitia z 2016 roku, została wprawdzie napisana przez abp. Fernándeza, ale przygotowana treściowo przez Niemców, głównie przez kard. Waltera Kaspera. Papież nie może, oczywiście, po prostu zgodzić się na wszystkie niemieckie pomysły – są tak radykalne, że ich akceptacja mogłaby wywołać gwałtowny sprzeciw części Kościoła, w USA, Europie Wschodniej czy w Afryce. Dlatego, jak sądzę, Franciszek stosuje inną taktykę. Nowy prefekt Dykasterii Nauki Wiary abp Fernández zapewnia jednak, że chce wejść z niemiecką Drogą Synodalną w pozytywny dialog. Trzeba się więc spodziewać, że Niemcy dostaną w wielu sprawach wolną rękę.

Na wspomniany Synod zaproszony został przez papieża także słynący z promowania ideologii LGBT jezuita. O. James Martin będzie w Pana ocenie miał do odegrania jakąś konkretną rolę czy też cel jest inny?

Dwa lata temu papież Franciszek napisał do o. Jamesa Martina odręczny list, w którym jego pracę duszpasterską określił mianem „stylu Boga” i postawił go kapłanom całego świata za wzór do naśladowania. O. Martin jest figurą wykorzystywaną przez amerykański ruch LGBT do wpływania na Kościół katolicki. Organizacja New Ways Ministry, z którą Martin jest związany, uznała jego powołanie na synod za efekt skutecznego lobbingu. Trzeba przy tym pamiętać, kim jest Martin. To człowiek, który kilka lat temu kolportował w sieci wizerunek Matki Bożej z Częstochowy w tęczowej aureoli, który błogosławi parady LGBT i który w maju tego roku uznał, że udział w paradach tzw. Gejowskiej Dumy jest tak samo dobry, jak kult Najświętszego Serca Pana Jezusa. Franciszek potrzebuje jednak o. Martina na synodzie jako głosu lobby LGBT.

Na ostatnie doniesienia z Watykanu zareagował również Peter Seewald. Dziennikarz znany między innymi z przeprowadzenia słynnych wywiadów z kard. Josephem Ratzingerem i późniejszym papieżem Benedyktem XVI powiedział wprost o niszczeniu przez Franciszka spuścizny swojego poprzednika. Rzeczywiście ruchy papieża są tak radykalnym zerwaniem?

Oczywiście. Watykan od 2013 roku próbował tworzyć wrażenie, że między Ratzingerem a Bergoglio istnieje ciągłość. Tak nie było i nie jest. W 2016 roku abp Georg Gänswein mówił, że na konklawe w 2005 roku rozegrała się bitwa między kardynałami wiernymi Chrystusowi a tymi, którzy byli wyznawcami relatywizmu. Ci pierwsi stali za Ratzingerem, ci drudzy byli związani z grupą z Sankt Gallen. W 2013 roku to Sankt Gallen osadziła na tronie Piotrowym Jorge Mario Bergoglia. Papież Franciszek nie zgadza się z tradycyjną nauką Kościoła i nie ma hamulców, by ją zmieniać. Choć wielokrotnie wypowiadał się o swoim poprzedniku ciepło, to najwyraźniej tylko sztafaż. W 2021 roku zniszczył przecież najważniejszy dorobek Benedykta: swobodę sprawowania Mszy świętej w tzw. rycie trydenckim. W ten sposób pokazał, że nie szanuje Ratzingera. Niestety, nie chodzi tylko o niego, ale o całą Tradycję Kościoła. W liście, jaki Franciszek wysłał do abp. Fernándeza, wyłożył mu główne zasady, jakimi ten ma się kierować w pracy prefekta Dykasterii Nauki Wiary. Jedną z nich jest zatroszczenie się o to, by wszystkie dokumenty wydawane przez Kurię Rzymską były w duchu Franciszka. Pontyfikat Bergoglia jest niezwykle autorytarny; papież Franciszek nie potrafi chyba rozdzielić między własnymi poglądami a rolą, jaka mu przypadła jako biskupowi Rzymu.

Która z decyzji papieża i dlaczego jest w Pana ocenie najbardziej kontrowersyjna? W końcu nie mówimy jedynie o podejściu do ideologii LGBT, ale także decyzjach personalnych dotyczących abp. Georga Gänsweina czy kard. Müllera oraz wspomnianym już podejściu Franciszka do Mszy trydenckiej. W jednym ze swoich tekstów na PCh24.pl napisał Pan wprost o „wojnie Franciszka” z rytem przedsoborowym. A może chodzi właśnie o ów agnostycyzm, o którym mówił Pan wcześniej?

Wspomnę tu niezmiennie adhortację Amoris laetitia. Swego czasu austriacki filozof Robert Spaemann określił ją mianem „bomby” podłożonej pod doktryną Kościoła. To adekwatne słowa. Amoris laetitia wprowadza elementy etyki sytuacyjnej, neguje istnienie czynów złych samych w sobie, sugeruje nową rolę sumienia ludzkiego, zgodną z ujęciem niemieckojęzycznej filozofii idealistycznej. Jeżeli konsekwentnie będzie się stosować pryncypia Amoris laetitia, czeka nas głęboka relatywizacja nauki Kościoła.

Drugim największym skandalem jest promocja relatywizmu religijnego. Relatywizm religijny jest błędem potępionym przez papieży. Papież Franciszek zbudował jednak w Abu Zabi Dom Rodziny Abrahamowej, złożony z kościoła, meczetu i synagogi. Nagrywał filmy, w których na jednej płaszczyźnie zestawiano katolicyzm, buddyzm, islam i judaizm. Ogłosił Deklarację, w której mówi się, że to sam Bóg chce, aby istniały różne religie. Jest to niezwykle poważny problem teologiczny i wielkie wyzwanie dla interpretacji pontyfikatu papieża Franciszka. Kościół nigdy nie głosił takiej nauki. Papież nie robi tego w oficjalnych dokumentach, ale daje wyraźne sygnały. Ten skandal przybiera z roku na rok na sile. Rozmawiamy w przededniu początku Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie. Organizator ŚDM, biskup Americo Aguiar, powiedział niedawno, że na ŚDM nie chce się nikogo nawracać do Kościoła ani Chrystusa, a celem jest budowanie różnorodności i umacnianie ateistów czy muzułmanów w zadowoleniu z tego, że są tacy, jacy są. To głęboko skandaliczne słowa, ale papież Franciszek ogłosił, że bp Aguiar zostanie kardynałem. Tymczasem gra toczy się tu o najwyższą stawkę: o to, czy Kościół wierzy jeszcze w to, że Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem – czy też raczej że jest tylko „jedną z wielu dróg”. To kluczowe pytanie, od którego zależy przyszłość katolicyzmu. Jako „jedna z dróg” jest przecież do niczego niepotrzebny.

Zarówno Amoris laetitia, jak i kwestia relatywizmu religijnego będą musiały zostać wyjaśnione przez następców Franciszka. Merytorycznie nie będzie to trudne. Amoris laetitia jest dokładnie sprzeczna z Veritatis splendor św. Jana Pawła II, więc wystarczy przypomnieć o nauczaniu papieża Polaka; relatywizm religijny był przez Kościół potępiany tyle razy, że próżno byłoby nawet to powtarzać – wystarczy wspomnieć deklarację Dominus Iesus z 2000 roku. Pytanie tylko, czy bezpośredni następca Franciszka będzie różny od swojego poprzednika? Biorąc pod uwagę skład Kolegium Kardynalskiego, można w to wątpić. Być może na wyprostowanie tych spraw przyjdzie nam poczekać jeszcze długie, długie lata.

Na koniec pozwolę sobie zadać pytanie, na które z pewnością obecnie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale chciałbym, aby podzielił się Pan swoim punktem widzenia z naszymi czytelnikami. Jaka będzie przyszłość Kościoła? Jak w obliczu wspomnianych zmian powinien zachować się katolik, który pragnie pozostać w łączności z Kościołem, ale jednocześnie nie potrafi zgodzić się z kierunkiem zmian?

Papież Franciszek wraz z Synodem o Synodalności rozpoczął budowę Kościoła opartego o zupełnie nowe zasady. Naczelnym hasłem jest tak zwana „jedność w różnorodności”. Zgodnie z nim, w różnych diecezjach na świecie można wykładać inną naukę moralną czy zgoła inną doktrynę, ale nie będzie to stanowić żadnego problemu z perspektywy Rzymu. Dla Franciszka liczy się raczej jedność administracyjna z Watykanem: jeżeli biskupi głoszą progresywne herezje, nie jest to kłopot.

Polska jest w bardzo kłopotliwej sytuacji, bo w ramach Synodu o Synodalności promuje się kontynentalne gremia kościelne. To oznacza próbę powołania czegoś na kształt Synodu Stałego Europy. Taki synod byłby w dużej mierze zdominowany przez środowiska progresywne, a to oznaczałoby nacisk na Polskę. Musimy zatem opowiadać się jednoznacznie za zasadą ciągłości: w Kościele nie wolno głosić niczego, co jest sprzeczne z jego własnym nauczaniem. Wydaje się to banalne, ale dziś bynajmniej takie nie jest: środowiska progresywne bardzo wyraźnie przeciwstawiają Kościół „jutra” Kościołowi „wczoraj”. Tego nie możemy robić: Kościół jest oparty na Chrystusie i Objawieniu, a nie na rewolucji i ciągłych zmianach nauki. Czy uda nam się obronić Kościół w Polsce, tego nie wiem: to zadanie. Historia pokazuje, że katolicyzm nie jest żadnemu państwu czy regionowi dany raz na zawsze: od Kościoła odpadło już bardzo wiele narodów. Mam nadzieję, że Polakom uda się pozostać wiernymi wobec Tradycji.

Rozmawiał Damian Świerczewski.

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023