19 marca, 2024
21 października, 2021

„Nie wykorzystuj moich trudnych ciąż do usprawiedliwiania aborcji”. Poznaj świadectwo kobiety, która obala argumenty aborcjonistów

(fot. unsplash.com/jimmy-conover, zdjęcie ilustracyjne)

Megan Mishler bardzo stanowczo przeciwstawia się wyjątkom od zakazu aborcji, co nie jest czymś dziwnym, skoro deklaruje się jako pro-life. Jednak w jej przypadku nikt nie może użyć popularnego wśród zwolenników aborcji argumentu, że nie wie, o czym mówi, bo nigdy nie była w takiej sytuacji. 

Megan pochodzi z Michigan i pisze na blogu Save The 1, który m.in. zbiera świadectwa pro-life. Zajmuje się również pomocą kobietom w wychodzeniu z traumy poaborcyjnej. „Żadna kobieta w kryzysowej ciąży nie potrzebuje aborcji, aby ratować swoje życie. Każde niewinne dziecko zasługuje na szansę na życie” – podkreśla kobieta.

Amerykanka straciła trójkę dzieci. Wszystkie ciąże były trudne i w każdym z wypadków całe otoczenie (lekarze, rodzina) przestawiali aborcję jako jedyne rozwiązanie. Nawet nie najlepsze. Jedyne. Jednak ona po stracie każdego dziecka, czy jako 18-latka, czy kiedy dziecko było synek narkomana i jej życie było zagrożone, czy gdy w ciążę zaszła w wyniku gwałtu, powtarza, że „każde życie ma wartość i znaczenie oraz zasługuje na ochronę prawną jako nieodłączne prawo do życia, bez względu na okoliczności”.

Przeczytaj to poruszające świadectwo, którym dzieli się Megan na portalu Save The 1.

Moje doświadczenia z trudnymi ciążami sprawiły, że jestem zdecydowanie pro-life, z perspektywą, której nigdy nie mogłam sobie wyobrazić.

W wieku 16-stu lat zaszłam w ciążę z moim 18-letnim chłopakiem po ucieczce z domu. Gdy miałam 22 lata zaszłam ponownie w niebezpieczną ciążę z moim uzależnionym od narkotyków chłopakiem; a w 24. roku życia zaszłam w ciążę po gwałcie. W każdym przypadku ludzie mówili mi, że aborcja będzie właściwym wyborem i że będzie to najbardziej miłosierna opcja względem dla dziecka. (…)

Jednak jestem całkowicie przeciwna wyjątkom od zakazu aborcji w przypadku gwałtu i kazirodztwa oraz „dla ratowania zdrowia matki”, które jest tak szeroko zdefiniowane w obecnym prawie, że może oznaczać wszystko.

Moja historia pokazuje, że każde życie ma wartość i znaczenie oraz zasługuje na ochronę prawną jako nieodłączne prawo do życia, bez względu na okoliczności. Pokazuje to również potrzebę budowania kultury, w której kobiety i dziewczęta przechodzące przez kryzysową ciążę nie są zmuszane do aborcji jako rzekomego rozwiązania ich problemów.

Lilian Mary

Kiedy zaszłam w ciążę, byłam nastolatką i przeżyłam szok. Myślałam naiwnie, że to, co robiliśmy z moim chłopakiem, wystarczyło, by temu zapobiec. Wychowałam się jako katoliczka i wiedziałam, czym jest aborcja w sensie klinicznym, więc było to dla mnie nie do pomyślenia i w końcu zgodziłam się oddać dziecko do adopcji, zamiast je wychowywać.

Od początku niezwykle bolesna była dla mnie myśl, że pewnego dnia oddam ją innej rodzinie, ale chciałam, żeby miała w życiu to, co najlepsze, czego ja nie mogłam jej zapewnić. Jej rodzice adopcyjni regularnie rozmawiali ze mną przez telefon, czułam się z nimi komfortowo i pomyślałam, że będą dobrymi rodzicami. Chciałam tylko być matką biologiczną dla mojej cennej córeczki.

Myśl o porzuceniu jej rozdzierała mnie na strzępy, ale ciąża nie przebiegała normalnie. Wylądowałam w szpitalu na kilka tygodni, na odpoczynku, aby zapobiec bardzo przedwczesnemu porodowi. Miałam okazję obserwować, jak moja córeczka rośnie dzięki badaniu USG: widziałam, jak bije jej serce, widziałam, jak ssie kciuk i bawi się paluszkami, widziałam, jak jej włosy układają się w aureolę wokół główki.

Jak na ironię, udało mi się doczekać terminu, zanim wydarzyła się niespodziewana tragedia. Moja córka Lillian Mary urodziła się martwa z powodu pępowiny okręconej wokół szyi. Oddałbym wszystko, nadal oddałabym wszystko, by choć na chwilę otworzyła oczy lub chwyciła mnie za palec.

Ale miałam szansę kochać ją i poznać w łonie matki. Gdybym ją abortowała, aby kontynuować naukę w szkole, jak zalecali mi niektórzy moi przyjaciele, tęskniłabym, żeby mieć ją w moim życiu. Nigdy nie wiedziałbym, jaka była piękna, ani nie trzymałbym w ramionach jej idealnego ciała, owiniętego w szpitalne koce. Nigdy nie widziałabym jej twarzy w moich siostrzenicach.

Przynajmniej miałam okazję ją przytulić i zobaczyć jej twarz.

Gaven Joseph

(…) Ciąża od początku była ciężka. Poszłam do kliniki wysokiego ryzyka w Pittsburghu, a tamtejsi lekarze i pracownicy socjalni zasugerowali mi aborcję, biorąc pod uwagę moje psychospołeczne czynniki ryzyka, nie mówiąc już o tych fizycznych.

Ojciec dziecka był alkoholikiem, narkomanem i znęcał się nade mną, o czym wiedziała klinika. Planowała wraz z pracownikiem socjalnym bezpieczne opuszczenie chłopaka, gdy urodzi się mój syn. Fizycznie były rzeczy, które wymagały monitorowania, ale wraz z postępem ciąży wydawały się ustępować, aż do 22. tygodnia, kiedy to zachorowałam na infekcję dróg oddechowych.

Trafiłam do szpitala w Pittsburghu i wreszcie zaczęłam zdrowieć. Właśnie wyszłam z intensywnej terapii, kiedy poczułam straszny ból i zobaczyłam coś jeszcze gorszego: krew. Pielęgniarka zadzwoniła do lekarza dyżurnego na moim piętrze. Po wykonaniu pilnego badania USG, ustalono dwie rzeczy: mój syn żył, ale doszło do przerwania łożyska, które było przyczyną krwawienia. Lekarz na oddziale powiedział mi, żebym nie panikowała, że pęknięcie jest niewielkie i że lekarze położni i ginekolodzy będą je obserwować przez cały czas i poradzą sobie z tym.

Zmuszana do aborcji

Byłam wtedy pełna nadziei, bo gdyby udało się utrzymać ciążę jeszcze przez kilka tygodni, szanse mojego dziecka na przeżycie byłyby duże. Jednak kiedy dotarła lekarka, wszystko się zmieniło. Powiedziała, że zamierzają wykonać natychmiastowe D&E, czyli zabieg aborcji, ponieważ moje ciśnienie krwi wzrosło do punktu, który uznała za stan przedrzucawkowy i który można wyleczyć tylko wtedy, gdy pójdę na porodówkę.

Zaprotestowałam, wiedząc, że mój syn wciąż żyje, że pęknięcie łożyska było niewielkie, że ciśnienie można obniżyć lekami, że mogę pozostać w łóżku i że nie ma mowy, żebym zgodziła się na D&E. Odpowiedziała, że nie podejmą się żadnego z rodzajów leczenia, ale jeśli tak bardzo będę się sprzeciwiać (…) rozerwaniu mojego dziecka na strzępy, to ona „wywoła” poród. 

(…) Nie miałam blisko prawnika i nie wiedziałam już, co robić. Miałam naiwną nadzieję, że zmuszę ich do zapewnienia opieki ratującej życie mojemu synowi, jeśli przeżyje poród. Gdyby lekarze odmówili mu opieki, tak jak robiła to ta lekarka, umarłby w moich ramionach, wiedząc, że jest kochany, zamiast być rozdzieranym na strzępy.

Wywołano poród i wszystko poszło strasznie źle. Łożysko uległo całkowitemu rozerwaniu, wywołując kaskadę krwi i niemożność jej zakrzepnięcia. Nigdy w życiu tak bardzo nie krwawiłam. Byłam w szoku i miałam niewydolność oddechową. To było doświadczenie otarcia się o śmierć, gdzie widziałam mojego syna i córkę z jasnym białym światłem, biegnących razem. Chciałam iść z nimi, ale to nie był mój czas.

Rodzice po stronie lekarzy

Moi rodzice przybyli do szpitala jeszcze tego samego ranka i powiedzieli mi, że powinnam pozwolić lekarzom na wykonanie nagłego zabiegu łyżeczkowania lub nawet histerektomii (red. – zabiegu chirurgicznego usunięcia macicy), aby zatrzymać krwawienie i spróbować uratować mi życie.

Podczas ostatniego badania USG, które miało na celu sprawdzenie, czy nie doszło do przerwania łożyska, mój syn wciąż żył. Ale sprawy przybrały dużo gorszy obrót i nie wiedziałam, czy nadal żyje, czy nie i nie byłam w stanie podejmować decyzji. Nie chciałam żyć kosztem mojego syna; w rzeczywistości chciałam wtedy umrzeć razem z nim, a nie odpowiadać za jego śmierć.

Odmówiłam podpisania formularza zgody. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie zastanawiać, czy gdyby zrobili o co ich prosiłam, aby rozpocząć leczenie zamiast wywoływania porodu, być może nie byłabym teraz w takiej sytuacji. Całkowicie straciłam zaufanie do tych lekarzy.

Rodzice przypomnieli mi, że intencją nie było zabicie mojego syna, ale próba uratowania mnie. Uważali, że mam moralny obowiązek podjąć próbę uratowania swojego życia, że wybór śmierci z moim synem jest moralnie nie do przyjęcia. Uważali to za równoznaczne z samobójstwem. Niechętnie podpisałam papiery. Zgodziłam się.

Później dowiedziałam się, że lekarze nie dawali mi zbyt wielu szans na przeżycie: gdy tylko podpisałam papiery, pobiegli korytarzem na salę operacyjną. Nie dali moim rodzicom nawet szansy na pożegnanie, nie mówiąc już o wezwaniu księdza, który udzieliłby mi ostatniego namaszczenia, a moja rodzina zadzwoniła do wszystkich, których znaliśmy, z prostą wiadomością „Megan umiera, proszę o modlitwę”.

Przetrwałam, ale nawet do dziś mam wyrzuty sumienia z tego powodu. Ja bym umarła za mojego syna, a to on musiał umrzeć za mnie.

„Był przyjacielem…”

Po stracie syna przeprowadziłam się z powrotem do Michigan i w końcu doszłam do siebie na tyle, by spróbować wrócić do kościoła. Nie wyszło to jednak dla mnie na dobre. Zostałam zgwałcona w lutym 2007 roku przez kogoś, kogo znałam z grupy młodzieżowej w mojej parafii, w rocznicę pogrzebu mojej córki. Był przyjacielem, kimś, komu mogłam się zwierzyć i porozmawiać o Lillian i moim poczuciu wyobcowania z powodu utraty syna. To zaufanie było nie na miejscu.

Pojechałam do szpitala, zgłosiłam gwałt na policję i wniesiono cztery zarzuty o przestępstwa pierwszego stopnia.

W szpitalu spotkała się ze mną wolontariuszka z lokalnego centrum kryzysowego ds. gwałtu i przeprowadziła mnie przez mękę składania raportu policyjnego i badania pielęgniarskiego. (…) Centrum kryzysowe pomogło mi również uzyskać osobisty nakaz ochrony, kiedy gwałciciel zaczął mnie prześladować w okresie pomiędzy zgłoszeniem na policję a jego aresztowaniem.

Kiedy przygotowywałam się do wstępnego przesłuchania, odkryłam, że jestem w ciąży w wyniku gwałtu. Poszłam na pilną wizytę do poradni, bo byłam kompletnie przytłoczona. Byłam zszokowana, przerażona, roztrzęsiona, wahałam się między chęcią zatrzymania dziecka, o którym dopiero dowiedziałam się, że tam jest, a obawą, że znienawidzę je, jeśli będzie chłopcem i będzie wyglądało jak mój gwałciciel. Byłam w rozsypce i potrzebowałam porozmawiać z kimś, kto miał do czynienia z tego typu sytuacją.

Spokojnie, ubezpieczenie pokryje tę „procedurę”

Ale odpowiedzią mojego doradcy była informacja, że skoro zostałam zgwałcona, Medicaid (red. – państwowy program pomocy socjalnej w USA) pokryje „procedurę” w ośrodku Planned Parenthood i mogłam się tam dostać od razu, ponieważ centrum kryzysowe z nimi współpracowało. Byłam zaskoczona, że nie zapytał mnie, jak się czuję w ciąży, ani co chciałabym zrobić, tylko zaproponował mi natychmiastową aborcję, jakby to miało cokolwiek rozwiązać.

Już zmagałam się z walką wewnętrzną z powodu ciąży w wyniku aktu przemocy, a oto proponowane rozwiązanie: włożyć metalowe narzędzia do mojego już zgwałconego ciała i wyrwać to dziecko, tak jakby to miało rozwiązać problem. Nie, nie miało!

Przeszłam już przez [horror aborcji poprzez D&E] z moim synem Gavenem Josephem, aby ratować swoje życie. 

„Moje dziecko było niewinne”

Poddanie się zabiegowi chirurgicznemu, aby zakończyć życie tego dziecka, byłoby fizycznie bolesne, emocjonalnie niszczące i poważnie niewłaściwe. I nie usunęłoby to gwałtu. Nie mogłam winić mojego dziecka za to, jak się tam znalazło. Nie mogłam myśleć o swoim dziecku jako o „dziecku mojego gwałciciela” lub jako o „dziecku tego złego człowieka”. Kimkolwiek on lub ona była, grzechy i przestępstwa ich ojca nie były ich. Moje dziecko było niewinne.

Ale nigdy nie miałam okazji poznać tego dziecka. Po całodziennym zeznawaniu na wstępnym przesłuchaniu w sprawie o gwałt, zaczęłam krwawić. Wiedziałam, co się prawdopodobnie dzieje, ale zrobiłam badanie krwi i okazało się, że poziom moich hormonów spadł do zera.

Poroniłam moje 10-tygodniowe dziecko w domu. To było bolesne, traumatyczne i strasznie smutne, trzymać szczątki mojego dziecka w chusteczce – moje dziecko nie było odpadem, ale istotą ludzką! Każdy, kto poronił na tym etapie, wie, co mam na myśli.

„Zdanie, którego nie mogę zapomnieć”

Jazda na pogotowie podczas poronienia jeszcze bardziej pogorszyła sytuację. Miałam przyjaciółkę, która mi towarzyszyła, bo byłam w tak złym stanie. Trzymała mnie za rękę podczas wstrząsającego badania USG i rozmawiała ze mną, gdy otrzymywałam dożylnie płyny i preparaty krwiopochodne, aby przeciwdziałać krwawieniu. W końcu przyszedł rezydent położnictwa i poinformował mnie: „Pani organizm wydalił zarodek, co zaoszczędzi pani kłopotów związanych z łyżeczkowaniem”.

To zdanie, którego nie mogę zapomnieć. Czy poronienie oszczędziło mi kłopotów z aborcją? Uderzająca arogancja, brak współczucia, założenie, że ponieważ zostałam zgwałcona, moje dziecko nic dla mnie nie znaczyło, po prostu rozwścieczyły mnie i powiedziałam rezydentowi bez ogródek, co o nim myślę.

Trudna ciąża = aborcja

Mój doradca ds. ciąży zagrożonej oraz lekarz na pogotowiu przyjęli wspólne założenie: jeśli kobieta jest w ciąży z gwałtu, to oczywiście dokona aborcji, a nawet powinna dokonać aborcji. Podobnie, jeśli kobieta zajdzie w ciążę w wyniku przemocy, najlepszym rozwiązaniem dla niej, a nawet dla jej dziecka, jest dokonanie aborcji.

Przecież jak mogłaby wychować dziecko w takiej sytuacji? A już na pewno nastolatki nie powinny próbować zostać rodzicami, oddanie dziecka do adopcji jest zbyt trudne, a los dziecka zbyt niepewny: najlepszym wyjściem jest aborcja, tak mówią. (…)

Gwałt jest aktem przemocy. Narusza ciało, serce i duszę ocalałego. Nadużycie ze strony bliskiej osoby jest kolejnym aktem pogwałcenia, nie tylko ciała, ale także serca i duszy osoby, która przeżyła. Aborcja jest jeszcze większą przemocą. Również narusza ciało, serce i duszę ofiar, matki i dziecka. Jak ktokolwiek może twierdzić, że gwałt jest rozwiązaniem dla gwałtu, a przemoc jest rozwiązaniem dla przemocy? Zezwolenie na zabijanie dzieci urodzonych w wyniku gwałtu nie jest rozwiązaniem.

Żadna kobieta w kryzysowej ciąży nie potrzebuje aborcji, aby ratować swoje życie. Każde niewinne dziecko zasługuje na szansę na życie. Możemy zrobić coś lepszego jako społeczeństwo, a zwłaszcza jako obrońcy życia, kochając i wspierając te kobiety i ich dzieci, bez względu na okoliczności.

 


Megan Mishler. Źródło: SalvarEl1.blogspot.com

 

AM/SalvarEl1.blogspot.com

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023