28 kwietnia, 2024
19 września, 2023

Młodzi z pokolenia Zet nie chcą mieć dzieci. Najpierw mieszkanie i obowiązkowa rozmowa z psychologiem

(fot. Pixabay/ Huynhly024)

„Gazeta Wyborcza” znowu argumentuje, dlaczego młodzi nie chcą mieć dzieci. A dokładnie: dlaczego przedstawiciele pokolenia Zet i – co również może mieć kluczowe znaczenie – osoby mieszkające w Warszawie nie chcą mieć dzieci. Argumenty są tyleż sztampowe, co – delikatnie mówiąc – śmieszne. I znowu trudno oprzeć się wrażeniu, że „Wyborcza” zamiast opisywać rzeczywistość, próbuje ją raczej wykreować.

Na zdjęciu ilustrującym artykuł para, podobno małżeństwo, Zuza i Bartek. „Są po ślubie, ale dzieci mieć nie zamierzają” – głosi podpis. Zuza w kraciastej sukience w stylu lekko vintage, Bartek ze wszystkim atrybutami porządnego hipstera: w luźnej koszuli z krótkim rękawem, z okrągłymi okularami w drucianych oprawkach i wąsem. Ona, wyciągając nogi na kolanach męża, prezentuje całą gamę tatuaży. I oboje z lekkim znudzeniem, ale też jakby wyzywająco, patrzą w obiektyw.

Może to rzeczywiście typowa para młodych ludzi z Warszawy, a może tylko kreacja na potrzeby artykułu. Ale z pewnością Zuza i Bartek mają przyciągnąć uwagę, a w równie młodych (albo i młodszych) odbiorach wzbudzić chęć naśladowania.

Kolejny tekst udowadniający, że młodzi Polacy nie chcą mieć dzieci, i podający na to podobno „tysiąc argumentów”. To chyba trochę niepoprawne światopoglądowo, bo przecież ze swoich wyborów nie trzeba się nikomu tłumaczyć, jak twierdzą nowoczesne, wyzwolone kobiety. Ale tu, za namową „Gazety Wyborczej”, jednak się tłumaczą. A może raczej – przekonują innych. Albo jeszcze bardziej dosadnie: kreują trendy.

Racjonalne argumenty

W tekście „Wyborczej” wypowiada się kilkoro przedstawicieli pokolenia Zet (dla nieorientujących się w podziale na generacje: „zetki” to osoby urodzone między 1995 a 2012 rokiem), ale wbrew pozorom nie wszyscy zupełnie odrzucają posiadanie dzieci. Taką osobą jest np. 29-letnia Ewa, która właściwie to chciałaby mieć dzieci, a nawet ich gromadkę, ale najpierw musiałaby zmienić kilka rzeczy. Przede wszystkim mieszkanie i partnera.

Fantazjuję, że za ileś lat mam dorosłe dzieci, z którymi łączą mnie dobre relacje. Tylko mój obecny partner nie chce dzieci. Nie mam też swojego mieszkania, a chciałabym mieć – argumentuje Ewa.

Dalej dowiadujemy się, że Ewa podchodzi do sprawy nader pragmatycznie. Przede wszystkim martwi się o pracę i o to, jak szef zareagowałby na jej ciążę. Druga istotna kwestia to wspomniane już mieszkanie, a twardo stąpająca po ziemi Ewa była już w banku, gdzie dowiedziała się, że koszty ewentualnego proponowanego jej kredytu zupełnie by ją przerosły.

O ile jednak są to rzeczy, które być może w przyszłości udałoby się ułożyć, to na drodze Ewy stoi jeszcze jedna, zasadnicza przeszkoda – jej chłopak.

Rozmawiałam o dziecku z partnerem, ale on otwarcie mówi, że nie ma takiej opcji – stwierdza kobieta.

Ewa jednak jest wyrozumiała. Do tego stopnia, że choć pragnie dzieci, to ze względu na niechęć swojego partnera gdyby teraz zaszła w ciążę, zdecydowałaby się na aborcję. Normalnie środowiska ideowe „Gazety Wyborczej” pewnie nazwałyby to przemocą psychiczną i radziłyby Ewie natychmiastową ewakuację z tego związku, ale nie tym razem.

Dziecko mogłoby spowodować, że musiałby zrezygnować z malarstwa i zatrudnić się w jakiejś korporacji. Dla niego to byłby koszmar – usprawiedliwia swojego partnera Ewa.

Protip: jeśli nie jesteś w stanie utrzymać się (i rodziny) z malarstwa, to może oznaczać, że malarstwo może być najwyżej Twoim hobby. Mnóstwo ludzi ma jakieś hobby poza pracą zarobkową, to nawet zdrowe.

Samoakceptacja i edukacja

Dalsze argumenty przeciwko posiadaniu dzieci są już jednak coraz bardziej kuriozalne. Począwszy od traumy spowodowanej edukacją, poprzez depresję klimatyczną, aż potrzebę terapii.

Nie czuję potrzeby stworzenia małej wersji siebie. Nie sądzę, żeby mały ja był światu potrzebny – mówi Julian.

To bardzo altruistyczne podejście, Julian. Ale ewentualne dziecko nie byłoby „małą wersją ciebie”. Nowy człowiek powstaje z połączenia DNA matki i ojca, więc nawet genetycznie dziecko byłoby co najwyżej połową Ciebie, a to wciąż tylko biologia. Dzieci są osobnymi bytami, a nie kopiami rodziców. Nawet jeśli Twój ewentualny syn miałby po Tobie nos albo głos nie do rozróżnienia przez telefon, to i tak nie byłby Tobą. Przeżyłby własne życie.

Marianna, lat 25, nie chce skazywać swojego ewentualnego dziecka na traumę edukacji.

Dla mnie ogromną przeszkodą dla macierzyństwa jest edukacja w szkole państwowej. Dla mnie podstawówka to była trauma. Nie chciałabym nikogo na to skazywać.

Oczywiście, polski system szkolnictwa pozostawia wiele do życzenia. Ale jeśli okres szkoły naprawdę jest aż tak przykrym wspomnieniem, to zdecydowanie nie jest to normalne doświadczenie. Może zabrakło pomocy ze strony rodziców albo nauczycieli. Jednak szkoła szkole nierówna, i jeśli coś jest nie tak, zawsze można poszukać innej placówki. Pomijając już szereg innych, poza edukacją w szkołach masowych, możliwości edukacyjnych. Odmawianie ewentualnemu dziecku całego życia w imię uniknięcia ryzyka trudności na jakimś jego etapie jest może jednak lekką przesadą.

Wspomniana już Zuza wie, że nie chce mieć dzieci, bo poznała tę rzeczywistość od środka – pracuje jako opiekunka.

Może dlatego, że pracuję z dziećmi, wiem, że to nie dla mnie. Spełniam się w roli niani, ale rola mamy, to jest zupełnie co innego i nie chcę się jej podejmować. Wiem, z czym to się wiąże. I nie przekonują mnie argumenty, że mi się odmieni – podkreśla asekuracyjnie.

Bycie nianią, a bycie mamą to faktycznie dwa dość różne doświadczenia. Nie tylko dlatego, że niania przychodzi na kilka godzin, a na matce spoczywa odpowiedzialność za wychowanie przez cały czas. Także dlatego, że niania, z całym szacunkiem, nie jest związana z dzieckiem w taki sposób, jak matka.

Zuza i Bartek mają jednak też inne powody do bezdzietności. Bartek boi się, że dzieci to zbyt duże wyrzeczenie emocjonalne i finansowe. A on nie chce tracić najlepszych lat życia na opiekę nad kaszojadem.

Zuzia opowiada mi o ludziach, którzy biorą nianię, bo chcą pierwszy raz od pięciu lat pójść na randkę. Nie wyobrażam sobie, żeby być wyłączonym z życia towarzyskiego – podkreśla. – Teraz mamy najfajniejszy czas i najwięcej energii.

W istocie, 24 czy 26 lat (a tyle mają Bartek i Zuza), to czas, kiedy dzisiejsza „młodzież” raczej nie myśli o dzieciach ani o „dorosłym” życiu. Trochę szkoda, że okres dojrzewania systematycznie przesuwa się bliżej czterdziestki, ale to już chyba nic nowego.

A o ludziach, którzy po urodzeniu dziecka nie chodzą na randki przez kilka lat, też słyszałam. Na szczęście głównie słyszałam, bo w praktyce pary z dziećmi, które znam (a znam sporo), radzą sobie z wygospodarowywaniem czasu dla siebie doskonale. Nie tylko jeśli chodzi o randki, ale też podróże we dwoje.

Zuza ma jednak jeszcze jeden poważny argument przeciwko rodzeniu dzieci.

Panicznie boję się zmian w ciele wywołanych ciążą. Długo pracowałam nad samoakceptacją. To były dla mnie trudne czasy, nie chcę do tego wracać – wyjawia.

A więc jest i on, bożek samoakceptacji. Tylko co to za samoakceptacja, jeśli wciąż nie akceptujesz naturalnej funkcji swojego ciała, czyli możliwości zajścia w ciążę i bycia mamą?

Decyzja z psychologiem

Wróćmy jeszcze na chwilę do Juliana.

Dziecko wydaje mi się ogromnym obowiązkiem, nie dostrzegam żadnych przyjemności – tłumaczy. I dodaje : – Przyznaję, jestem egoistą. Nie umiałbym cieszyć się z tego, że dziecko powiedziało pierwsze słowo albo zrobiło pierwszy krok. Nie chciałbym też rozczarować dziecka, że nie dostaje ode mnie tyle miłości i uwagi, ile powinno

To, trzeba przyznać, przykład ogromnej samoświadomości. Widać, że Julian dogłębnie przemyślał sprawę i wie, że nie potrafiłby dać dziecku wystarczająco dużo miłości ani cieszyć się z jego obecności. Przynajmniej nie kryguje się, wymyślając jakieś bardziej logiczne powody, i przyznaje wprost, że niechęć do posiadania dzieci to wynik jego egoizmu.

Tyle prostoty nie ma w sobie jednak dziennikarka „Wyborczej”, która stara się usprawiedliwić Juliana.

Właśnie skończył studia i podjął stałą pracę, do której musi chodzić codziennie. To dla niego duża zmiana – pisze.

Tak, Julian, wszyscy wiemy, co przeżywasz.

Jeśli jednak jesteśmy już przy poważnych problemach psychicznych, spowodowanych koniecznością dorosłego życia, to pora wrócić do Marianny, która obawia się, że dziecko odebrałoby jej możliwość samorozwoju i podróżowania.

Nie jestem na to gotowa. Chcę podróżować, skończyć terapię i się rozwijać. Mam plan, żeby pomieszkać w kilku miejscach na świecie, zanim osiądę gdzieś na stałe. Nie mogłabym tego wszystkiego zrobić, gdyby okazało się, że jestem w ciąży – podkreśla kobieta.

Skąd pomysł, że z dzieckiem nie da się podróżować albo np. przeprowadzić się na drugi koniec świata? Robią to setki ludzi, wystarczy spojrzeć na skalę emigracji choćby wśród Polaków. Ale warto może zwrócić uwagę na inny aspekt: Marianna zdradza bowiem również, że bardzo ważny jest dla niej proces terapii, który właśnie rozpoczyna. I jest w niego w pełni zaangażowana – bez zasięgnięcia opinii terapeuty nie wyobraża sobie nawet podjęcia decyzji o dziecku.

Nie wiem, jak można w ogóle myśleć o dzieciach bez wcześniejszego posprzątania swojego bałaganiku u terapeuty, albo chociaż rozmowy z psychologiem o macierzyństwie – wyznaje.

Z całym szacunkiem dla osób znajdujących się w kryzysie zdrowia psychicznego – doprawdy nie musimy wchodzić w model z amerykańskich filmów, gdzie każdy szanujący się młody człowiek musi mieć osobistego terapeutę.

A podstawową kompetencją dorosłej osoby powinna być umiejętność samodzielnego podejmowania decyzji. Zwłaszcza w tak ważnych sprawach jak to, czy chce się mieć dzieci.

1000 powodów

Trudno oprzeć się wrażeniu, że większość argumentów osób bezdzietnych z wyboru, sprowadza się w gruncie rzeczy do jednego: w dorosłość (przynajmniej metrykalną) wchodzi pokolenie tak skoncentrowane na sobie, że nawet własny egoizm potrafi przedstawić jako odpowiedzialność i troskę o drugiego człowieka.

Niektórzy przyznają to wprost, ale większość stara się na wszelkie sposoby racjonalizować prosty fakt: że po prostu nie mają ochoty mieć dzieci, bo to odebrałoby im możliwość beztroskiego życia. Praca i mieszkanie to oczywiście rzeczy, które są podstawą zapewnienia bytu dziecku, ale to chyba jedyne rozsądne powody, pojawiające się w tym zestawieniu. A i one nie są przecież nie do przeskoczenia: ludzie, którzy po prostu chcą mieć dzieci, radzą sobie zarówno z niepewnością na rynku pracy, jak i z trudnościami mieszkaniowymi. Choć to niepopularna opinia, wciąż słowa „najpierw muszę mieć mieszkanie i stabilną sytuację finansową” najczęściej są wymówką służącą do tego, żeby decyzję o dziecku jednak odsunąć w czasie.

Jest tysiąc powodów, żeby nie mieć dzieci. Ludzie wciąż decydują się na to z egoistycznych pobudek: żeby miał kto zaopiekować się nimi na starość. Ale dziecko nie jest rodzicom nic winne – mówi w tekście „Wyborczej” Bartek.

I nie sposób nie przyznać mu racji: jeśli się nad tym zastanowić, jest tysiąc powodów, żeby nie mieć dzieci. A jednocześnie trudno mi wymienić choć jeden powód do tego, aby dzieci mieć. Bo i mnie nie przekonują argumenty w rodzaju szklanki wody na starość.

Więc odpowiadając w kontrze: dlaczego warto mieć dzieci? Jest tylko jeden powód – dla dzieci. Po to, aby kilkoro ludzi mogło przeżyć swoje życie. Doświadczyć radości i trudności, rozwinąć swoje talenty, być może dać coś dobrego światu.

Ale czy powód tak zupełnie pozbawiony komponentu „a co ja będę z tego miał” przemówi do młodych dorosłych?

Prognozy demograficzne nie są optymistyczne, a jeszcze mniej optymistycznie robi się, gdy poznamy te niezwykle poważne powody, dla których Polacy coraz częściej nie chcą mieć dzieci. Choć we wszystkich zgłębiających ten temat badaniach brakuje odpowiedzi: „nie chcę dzieci, bo media głównego nurtu przekonały mnie, że to obecnie najmodniejszy styl życia”.

Aby nie siać defetyzmu, pozostaje mieć nadzieję – mimo starań mediów w rodzaju „Gazety Wyborczej”, które za wszelką cenę chcą zaszczepić w młodych ludziach modę na samorealizację, samoakceptację i inne cele życiowe skoncentrowane na własnym „ja” – że skoro ludzkość przetrwała tysiąclecia, to może przetrwa również „pokolenie zet”.

 

Aleksandra Gajek

 

Jest coraz gorzej. Kolejny spadek współczynnika dzietności

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023