28 kwietnia, 2024
7 marca, 2023

Chcę mieć z Tobą psiecko. “Wyborcza” nie ustępuje w walce z rodziną, ale nie jest w tym sama

(fot.: pixabay.com/ zdjęcie ilustracyjne)

Trwa zbiórka podpisów pod projektem ustawy wprowadzającej płatny urlop opiekuńczy na chorego pupila, a “Gazeta Wyborcza” rozpisuje się o „rodzinach międzygatunkowych”. „Psiecko” to lepsza alternatywa dla ludzkiego potomka – bo piesek kocha bezinteresownie i do końca życia, a do tego nigdy nie pożre się (nomen omen) z rodzeństwem o spadek po „psimaćce” i „psitaćku”. Pomysłodawcy urlopu na chorego kotka albo chomika motywują, że Polska ma szanse stać się pierwszym krajem w Europie, który wprowadził takie rozwiązanie do kodeksu pracy. Ale czy to znaczy, że jesteśmy w awangardzie postępu czy… obłędu?

Zmiany modelu rodziny to coś naturalnego, choć oczywiście można dyskutować nad tym, które z nich są korzystne, a które wpływają negatywnie na jakość życia czy strukturę społeczeństw. Niektóre nowoczesne modele wywołują jednak większe zdumienie niż inne. I tak chyba na podium tych najbardziej kuriozalnych typów znajdują się rodziny „międzygatunkowe”.

O ile to, że przeszliśmy z rodzin wielopokoleniowych na nuklearne, czy z wielodzietnych na upowszechnienie modelu 2+1, o tyle całkowita rezygnacja z dzieci wciąż jednak (na szczęście) budzi pewne kontrowersje. Ale rezygnacja z dzieci to jedno, a zastępowanie dzieci zwierzętami – to jeszcze inny poziom „postępu”.

Idealna proteza rodzicielstwa

Tymczasem w krajach rozwiniętych to coraz popularniejszy model: w USA taką życiową decyzję podejmuje aż 7 na 10 dorosłych z pokolenia Z (czyli urodzonych po 1995 roku). Niewiele lepiej jest też w pokoleniu wcześniejszym, bo wśród tzw. milenialsów (to urodzeni między 1980 a 1995 rokiem) pupila zamiast dziecka wybiera 58% badanych.

Jest to oczywiście w jakimś sensie zupełnie zrozumiałe, w końcu wielu z nas wciąż odznacza się dość silnym instynktem rodzicielskim i de facto pragnie dzieci, ale jednocześnie lansowane wzorce kulturowe odwodzą nas od tego na wszelkie możliwe sposoby. Dzieci przedstawiane są jako uciążliwość, trud i nadmierna, przytłaczająca wręcz odpowiedzialność. Przed rodzicami zamyka się też (rzekomo) świat rozrywek, podróży, rozwoju i samorealizacji.

Dobrym wyjściem z sytuacji staje się więc „adopcja” psa czy kota. Zwierzęta wywołują bowiem podobną reakcję na poziomie biologicznym, opieka nad nimi może więc przynosić podobną satysfakcję, co opieka nad dzieckiem. Jednocześnie jednak są po prostu zdecydowanie mniej wymagające i nie ograniczają idealnego, swobodnego życia swoich właścicieli. Z psem nie trzeba na co dzień zostawać w domu, rezygnując z pracy zawodowej. Wyjeżdżając na wakacje, wystarczy poprosić o zastąpienie w obowiązkach sąsiada czy rodzinę i cieszyć się wolnością bez wyrzutów sumienia. Do tego pies czy kot nigdy nie wejdą w okres nastoletniego buntu, pozostając zawsze na poziomie słodkiego niemowlaka.

Nic więc dziwnego, że stają się coraz częściej substytutem prawdziwej relacji rodzicielskiej. I pisząc „prawdziwej”, mam na myśli dokładnie to – bo ich właściciele budują ze swoimi zwierzakami jednak coś, co oni sami również określają mianem relacji rodzic-dziecko, często nie nazywając się już „panią” czy „panem” psa, ale „mamusią” i „tatusiem”. A to nie koniec podobieństw…

Rodzina 2 + psiecko

Niezwykle wymownym przykładem walca pro-zwierzęcej rewolucji, który z gracją rozjeżdża dotychczasowe normy i systemy pojęciowe, jest artykuł, który ukazał się niedawno na portalu wyborcza.pl. Temu, że to medium jest zawsze na czele wszelkiego postępu, nie ma się co dziwić, ale zdaje się, że historia rodziny… „międzygatunkowej” wywołuje jednak pewne zdumienie.

Nigdy nie jesteśmy Figą zmęczeni, nigdy nie mamy jej dość. Wystarczy, że kilka godzin jej nie widzimy, i już myślimy, co u niej. Czemu tak bardzo chciałam mieć psa? Bo to pełne ciepła, mądre stworzenia. Nie ma na świecie drugiego takiego stworzenia, które kocha cię bezgranicznie każdego dnia. W przeciwieństwie do człowieka nie obudzi się któregoś dnia i nie stwierdzi, że już ma cię dość – opowiada w “Wyborczej” Paulina Rudnicka.

Kobieta ma 32 lata i jest influencerką modową, posługującą się pseudonimem Kapuczina (który zresztą również pochodzi od imienia jej innego psa). W swoim opisie w mediach społecznościowych podaje, że oprócz mody interesują ją „psiecka, związki i bezdzietność z wyboru”. Czym jest „psiecko”? To oczywiście pies, traktowany jako dziecko, a tę intrygującą zbitkę wyrazową wymyśliła przyjaciółka influencerki. Pani Paulina jest więc teraz „psimaćką”, czyli psią mamą.

Ale w tej rodzinie występuje również „psitaćko”, kobieta nie chciała przecież być samotną mamą. Szukając partnera, zaznaczyła z góry, że w kwestii posiadania dzieci jest nieprzejednana.

Michał ani nie zakładał, że będzie mieć dzieci, ani że ich nie będzie. Ale wystarczył pierwszy tydzień naszego wspólnego życia, a przekonałam go, że to by nie miało sensuwspomina.

Wydaje się bowiem, że dla influencerki dzieci to zbędne obciążenie, a decyzja o ich posiadaniu jest dla niej zupełnie niezrozumiała.

Wysyłałam mu artykuły o tym, co oznacza ciąża, połóg, z czym wiąże się posiadanie dziecka na różnych etapach jego życia. Sama o tym dużo czytałam, bo całe życie próbuję zrozumieć ludzi, którzy chcą mieć dzieci, i nie znajduję argumentów.

Malutka i kudłata suczka rasy shih-tzu (ostatni krzyk mody) z powodzeniem nie tylko zastępuje parze potomka gatunku ludzkiego, ale właściwie przewyższa go pod każdym względem. Zwierzęta kochają bezinteresownie przez całe życie, nie opuszczają „rodziców” i nie ma niebezpieczeństwa, że pokłócą się o spadek.

Decyzja o „adopcji” musi być jednak przemyślana, bo najważniejsze to być świadomym rodzicem. W przypadku pani Pauliny tak właśnie było: kobieta najpierw zyskała stabilność finansową, kupiła mieszkanie i przemyślała, komu powierzy psa w czasie wyjazdu. Z namysłem wybrała też rasę, tak aby piesek miał odpowiednie cechy i aby była w stanie podołać opiece nad nim.

Teraz „rodzina międzygatunkowa” cieszy się codziennym szczęściem. Wspólnie obchodzą urodziny swojej suczki, ale także „adopciny” i Dzień Taty. A w przyszłości planują powiększenie rodziny. Oczywiście o kolejne psiecko.

Urlop „kocierzyński”

Promocja budowania rodziny z psimi czy kocimi potomkami to jednak tylko jeden objaw przemian społecznych. I co ciekawe, na przedmurzu kolejnych rewolucyjnych zmian w traktowaniu zwierząt znajduje się właśnie Polska.

Jedna z fundacji zajmujących się ochroną zwierząt rozpoczęła niedawno zbiórkę podpisów pod petycją z postulatem wprowadzenia do polskiego prawa pracy płatnego urlopu opiekuńczego dla pracowników, których pupil uległ wypadkowi lub zachorował.

Czy kiedykolwiek musiałeś opuścić pracę, ponieważ twój zwierzak był chory? Większość z Nas była w w tej sytuacji – i to jest zawsze trudna decyzja do podjęcia. Czy iść do pracy i ryzykować zdrowie swojego zwierzaka, czy może zostać w domu i stracić dniówkę?pytają retorycznie przedstawiciele Fundacji Centaurus.

W ten sposób uzasadniają konieczność wprowadzenia dla właścicieli zwierząt podobnych rozwiązań jak dla rodziców.

Zwolnienie lekarskie miałoby przysługiwać np. w przypadku szczepienia czy badań lekarskich pupila. Wystawiane przez weterynarza dokumenty zapewniłyby pracodawcy odpowiednią dokumentację do płatnego urlopu. Gdyby taka ustawa została przyjęta przez sejm, Polska byłaby pierwszym krajem w Europie z takimi pro-zwierzęcymi rozwiązaniami.

Podobne uprawnienia funkcjonują już zresztą coraz częściej w formie benefitów pozapłacowych dla pracowników. Niektórzy pracodawcy oferują zatrudnionym np. możliwość objęcia pupila ubezpieczeniem medycznym (weterynaryjnym) albo wzięcie kilku dni wolnego z tytułu „adopcji” lub narodzin szczeniaka.

Do serca przytul psa, poczytaj kotu bajkę na dobranoc

Ale w temacie „adopcji” zwierząt na głowę bije wszystkich nowa kampania reklamowa podwarszawskiego Schroniska na Paluchu.

Od kilku miesięcy m.in. na stacjach warszawskiego metra można zobaczyć duże, fioletowe billboardy. Ciepło uśmiechająca się z nich rysunkowa dziewczynka przytula pieska, a obok żółty napis wzywa czytających: „Adoptuj!”. Na pierwszy rzut oka plakat może być nawet trochę mylący, bo nie wiadomo, czy chodzi o adopcję dziecka (cóż to byłaby za piękna i szczytna idea do zareklamowania!), czy jednak o przygarnięcie psa. Ale wątpliwości rozwiewa podpis schroniska dla zwierząt.

Jeszcze bardziej szokująca jest jednak rozszerzona wersja tej samej kampanii, która przez pewien czas ukazywała się na ekranach w warszawskiej komunikacji miejskiej czy pociągach podmiejskich. Bardziej szokująca, bo jej hasła nawiązują wprost do takich elementów relacji, które kojarzą się bezpośrednio z rodzicielstwem.

Bądź dla kogoś kimś, kto czyta bajki na dobranoc…

Bądź dla kogoś kimś, kto całuje i już nie boli…

To przecież czynności, które nawiązują do najlepszych chwil bycia mamą czy tatą, przywodzą na myśl czułość wobec dzieci i pobudzają emocje związane z biologiczną wręcz koniecznością opieki nad maluchem. Ale na koniec tej reklamy znów pojawia się napis „Adoptuj” i… nazwa schroniska.

Uczłowieczanie zwierząt domowych to już więc nie tylko niszowa przypadłość kilku nieco zwariowanych na punkcie swoich pupili właścicieli. To żadne novum, a takie osoby zawsze traktowało się nieco z przymrużeniem oka, ale nikt nie widział w nich zagrożenia dla funkcjonowania społeczeństw.

Teraz jednak matkowanie ukochanym psom i kotom to swego rodzaju nowa norma. I to nie tylko akceptowana, bo wspólne „wychowywanie” zwierząt stało się tak powszechne, ale nawet wymagana. Bo bycie tylko „właścicielem” staje się w oczach opinii publicznej synonimem przedmiotowego traktowania pupili.

Psy szczekają, walec jedzie dalej

Kwestia „rodzin międzygatunkowych” i substytucji rodzicielstwa zwierzętami może co prawda budzić jeszcze śmiech, ale prawda jest taka, że to kolejna moda, która wypacza nasz obraz rodziny. Upowszechnia indywidualizm i łatwy styl życia, którym młodzi ludzie coraz częściej zastępują tak przebrzmiałe wartości jak odpowiedzialność czy trwałe i wymagające wyrzeczeń relacje.

Adopcja zwierząt stała się bardziej powszechna niż adopcja dzieci, do tego stopnia że samo słowo zaczyna powoli w świadomości zwłaszcza młodych ludzi zmieniać swoje znaczenie. Zupełnie powszechna stała się uczłowieczająca zwierzęta nowomowa. Język jest przecież narzędziem, którym najłatwiej posłużyć się, aby wprowadzić zmiany w myśleniu, a w konsekwencji w postawach.

A przeciwna rodzinom i dzieciom rewolucja postępuje i posługuje się różnymi metodami. Dla tych, którzy jednak jakiś rodzaj rodziny chcieliby stworzyć, proponuje na przykład swoje nowoczesne rozwiązanie: psiecka zamiast dzieci. Jeśli więc zastanawiamy się, czy to, co obserwujemy, to jeszcze społeczny rozwój, czy już regres i granice obłędu, to wniosek nasuwa się właściwie sam: awangarda postępu i obłędu to najwyraźniej po prostu… to samo.

Aleksandra Gajek

wyborcza.pl/rp.pl

Udostępnij

Spodobał Ci się ten artykuł? Wesprzyj działanie naszego portalu swoim datkiem.

Wybierz kwotę
inna kwota
Wesprzyj portal

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Liczba komentarzy : 0

Polityka prywatności i plików cookies

© Centrum Życia i Rodziny 2023